ARSENAŁ

niedziela, 26 stycznia 2020

[46] Człowiek wiedźminowi wilkiem (cz. 3) ~ Wilczy


CZĘŚĆ TRZECIA

I ostatnia. 

— Znaczy… — Jaskier przeskakuje spojrzeniem od jednej do drugiej twarzy. — Nie taki  ogon… — Wykonuje przy swoich pośladkach posuwiste ruchy dłonią, na co obaj panowie patrzą z przerażeniem. — Ktoś mnie śledził! — krzyczy wreszcie, zaprzestając gestykulacji na widok miny wiedźmina.
 — Jaskier… — Geralt wygląda na zrezygnowanego. — Na jaką cholerę przyłaziłeś tu beze mnie? — Co prawda domyśla się, co to była za cholera, ale dla pewności czeka na odpowiedź.
— No bo ja...

Muszę tam wrócić.
Takie wędrówki to zdecydowanie nie jest to, co bardowie lubią najbardziej, ale bardowie lubią za to natchnienie. Geralt tak szybko zabrał mnie wtedy z tej jaskini, że nie zdążyłem go zaczerpnąć. Zupełnie jakby czekało mnie coś złego, niebezpiecznego, jakby ta istota, którą spotkaliśmy była potworem, a nie moją przyszłą muzą.
W pamięci wciąż mam jej pełne... piersi też, ale oczy, pełne emocji, dzikości, którą tak chętnie podziwiałbym w innych okolicznościach. Bardziej cywilizowanych, mam na myśli, chociaż leśna ściółka też sprawia wrażenie całkiem miękkiej. Wiem to, bo moje bogate życiowe doświadczenie kazało mi się jej przyjrzeć. Z bliska. Niektórzy nazwą mnie łamagą, ja wolę myśleć o sobie jak o pełnym obsesyjnej ciekawości naukowcu, bardzie-odkrywcy, który doświadczyć wszelkich wrażeń musi na własnej skórze. To ma przecież sens, nie włóczę się z Geraltem tylko dlatego, że mi się nudzi.
Droga nie jest taka prosta do odtworzenia, nie szczycę się znakomitą orientacją w terenie, ale pamiętam, że to nie było daleko, no i mam trochę szczęścia. Geralt lubi powtarzać, że więcej, niż rozumu. Już po krótkiej wędrówce napotykam rosłe zwierzę o pięknej, lśniącej sierści. Ono też mnie zauważa. Zwraca na mnie bystre, bursztynowe oczy.
— Witaj! — mówię, rozkładając ramiona. — Cóż za przypadek, że znów się spotykamy. — Zakładam ręce z tyłu i nachylam się w jego stronę. — Dobrze znów cię ujrzeć. I twoje równe, nieco co prawda pożółkłe kły również… — dodaję, gdy wilcze wargi unoszą się wysoko, a zza nich dobiega mnie narastające warczenie. — M-Może wrócisz już do swojej bardziej kobiecej postaci?
Wilk nie słucha, jego uszy przylegają do czaszki, sylwetka ugina się ku ziemi, a powolne ruchy wytrwale zmniejszają między nami dystans. Patrzymy sobie prosto w oczy i te oczy wyglądają coraz mniej znajomo. Zaczyna paraliżować mnie strach.
— O kurwa. — Zaczynam pojmować, że właśnie zaczepiłem prawdziwego wilka, dzikie zwierzę. — O kurwa, kurwa, kurwa.
Próbuję delikatnie się wycofywać, ale zwierzę atakuje. Rozwiera szczęki i skacze, wydając z siebie głuche szczeknięcie, od którego jeżą się włosy na karku. Wszystko, co mogę zrobić, to zakryć twarz skrzyżowanymi ramionami i kucnąć, w nadziei, że wilk mnie przeskoczy. Tylko co potem?
Pęd powietrza nade mną muska moje włosy, ale nadchodzi z niespodziewanej strony. Zaraz potem rozlega się huk i krótkie skomlenie. Przestaję mocno zaciskać powieki, otwieram oczy. Wilk, który mnie atakował, zostaje przygwożdżony do ziemi przez innego wilka. Ten sierść ma jaśniejszą, bardziej rudą, zdaje się mniejszej postury, lecz jest zwinniejszy. Gdy roślejsze zwierzę zrywa się z ziemi, próbując go dopaść, unika jego ataków, skacząc wokół i wkrótce sam atakuje, sięgając karku przeciwnika. Znów rozlega się pisk i skomlenie, i trwa, póki przeciwnik nie decyduje się przyznać, że został zdominowany. Gdy potulnie kładzie się na ziemi, odsłaniając brzuch, zostaje oswobodzony. Zaraz po tym ucieka z podkulonym ogonem. Chwilę śledzę go wzrokiem, a gdy spoglądam na zwierzę, które mi przyszło z pomocą, widzę już kobietę.
Jej skóra jest brudna, w wielu miejscach znaczą ją szare smugi, włosy skołtunione, zasłaniają piersi, na twarzy czerwieniejące otarcie, pod paznokciami ziemia. To urody jej nie odbiera. Twarz jej jest symetryczna, podbródek spiczasty, kości zarysowane mocno, brwi ciemnorude i piegi zgrabny znaczą nosek.
— Jestem… — zaczynam, pragnąc wyrazić swą wdzięczność i nadzieję na to, iż uczyniła to z powodu gorących uczuć, które owładnęły nią, gdy tylko znikłem jej z oczu, lecz zachwyt nad jej istotą nie pozwala mi wydusić słowa.
Wilczyca unosi brwi.
— Głupi — dokańcza za mnie. — Rozumu daj temu bardowi — kpi, podśpiewując, po czym na powrót robi groźną minę. — Zabieraj się stąd, zanim zjawi się tu cała wataha.
Nie zważając na mnie, rusza przez las. Udaję się za nią.
— Nie leź za mną! — obrusza się dziewczyna, sycząc na mnie. — Przez ciebie, bałwanie, nie mogę teraz zmienić postaci, żeby wataha nie podążyła zapachem wilka. Jeśli myślisz, że będziesz sobie teraz podróżował wgapiając się w mój tyłek, to…
— Ależ nie! — Reflektuję się, wyciągając z torby podarek, który dla niej niosłem. — proszę. To dla ciebie. Za to, że wczoraj oszczędziłaś mi życie. A dzisiaj je uratowałaś…
YOU BROUGHT ME OUT FROM THE COLD
Dziewczyna bierze ode mnie niebieską sukienkę i rozwija ją z wahaniem. Przygląda się jej krytycznie, ale kiedy dostrzega miejsce na swój ogon, które obszyłem złotą nicią, bez słowa wciąga ją przez głowę.
— I tak spadaj — prycha na mnie, ale jej spojrzenie jest już łagodniejsze.
— Pozwól chociaż, że cię odprowadzę.
— Śpieszno mi. — Owszem, dostrzegam jen zniecierpliwienie. — Zostawiłam je samo.
— Obiecuję dotrzymać ci kroku.
Wilczyca zerka na mie z powątpiewaniem, ale ostatecznie wzrusza ramionami. Porusza się prędko i lekko, przywykła do biegania po lesie. Nie łatwo mi dotrzymać obietnicy, ale robię co w mojej mocy.
— Jak masz na imię? — pytam, starając się zakamuflować zadyszkę.
— Sena.
— Niespotykanie.
— Bo nie jestem stąd. Xay również.
— Ja nazywam się Julian Alfred Pa…
— Nie pytałam o to.
— Możesz mi mówić Jaskier.
— Nie zamierzam się do ciebie odzywać.
— Czyli ty i ten Xay… Coś was łączy?
— Trzymaj ten swój wścibski nos z dala od spraw innych ludzi, bardzie.
— Tylko pytam.
— To przestań.
Staram się uszanować jej prośbę i milczę aż do jaskini. Może pokorą zdobędę jej serce, jeśli nie gadulstwem.
— Dobra, możesz już sobie iść — burczy Sena. — Naprawdę nie wiem, jakbym sobie poradziła, gdybyś mnie nie odprowadził.
— Możesz sobie darować ten sarkazm, kochanie. — Obdarzam ją swoim najbardziej czarującym uśmiechem. — Znam swoje możliwości. Ale ja tobie również mogę pomóc. Na swój sposób. Jeśli tylko pozwolisz… — Sięgam po jej rękę. Jestem pewien, że się cofnie, że nie pozwoli, ale chwytam jej palce, czuję ciepło i szorstkość skóry. Unoszę jej dłoń w swoim uścisku, unoszę też wzrok, pewien, że na jej twarzy ujrzę w końcu oczarowanie, ale ona wzrok ma nieobecny. Zadziera podbródek, a jej nozdrza rytmicznie się poruszają. Węszy.
— Kurwa. — Bursztynowe oczy wypełniają się lękiem. — Nie czuję jej zapachu…
Czuję jej napięcie. Odwraca się w stronę wejścia, słyszę, jak nerwowo przełyka.
Wtedy z jaskini dobiega nas nagły płacz dziecka.
Sena zaciska bezwiednie dłoń na moich palcach i wbiega do jaskini, ciągnąc mnie za sobą. Puszcza mnie dopiero, gdy znajdujemy się na jej końcu.
— Moja mała! Moja mała… — woła z rozrzewnieniem, dobiegając do poruszającego się niespokojnie zawiniątka. — Potrafi… — mówi, jako że jestem jedynym świadkiem tej chwili, do mnie. Oczy ma pełne łez. — Już myślałam… — siorbie nosem, odwraca wzrok, wtulając się w swoje opatulone ciepło dziecko. — Pocieszałam się, że może jak dorośnie… Ale ona potrafi.
NOW HOW I LONG, HOW I LONG TO GROW OLD
I mnie porusza ten widok. Kiedy Sena odkłada córeczkę i widzę ją, wpatrującą się w dziewczynkę z czułością, przysiadam obok, upewniając się, że ona nie ma nic przeciwko uważnym przestudiowaniem jej mowy ciała. Zdaje się, że teraz nic nie może wywołać u niej złych emocji. Jej ogon kołysze się delikatnie na boki, raz po raz muska mnie jego końcówka, a oczy pozostają błyszczące i pełne miłości.
I WILL LEARN, I WILL LEARN TO LOVE THE SKIES I'M UNDER
Zaczynam śpiewać, żałując, że nie zabrałem lutni. Sena słucha. Chyba podoba jej się wymyślana na gorąco ballada. Pozwala mi zostać niemal do zmroku.
Kiedy odchodzę, do jaskini wdziera się zimna mgła. Nie zwracam na nią uwagi. Mgła to mgła, nie powinna być niczym więcej.
Chyba, że zbiera się w tylko jednym miejscu i zaczyna wyglądać podejrzanie.

— Gdyby był tutaj ktokolwiek prócz was, wiedziałbym — osiadcza twardo Xayro. — Wyczułbym to. — Zerka na Geralta. — Wiedźmin pewno wie, że to prawda.
— Podejrzewałem, że Sena nie jest jedyną hybrydą w okolicy.
— Naprawdę?! Ty też?! — Jaskier wytrzeszcza oczy, bacznie lustrując wzrokiem mężczyznę. Szybko nabiera podejrzeń. — Czyli to ty byleś tym wilkiem, przed którym Sena…
Xayro prycha.
— Nie przyjmuję kształtu wilka.
— A cz…
— To nie jest teraz istotne — warczy mężczyzna. — Nic nie rozumiecie. To ja ją władowałem w to wszystko. Miałem ją chronić, a teraz… — Nagle sprawia wrażenie zrezygnowanego. Opiera się plecami o skałę i osuwa na ziemię, siadając. — Nawet nie wiem, jak nazwała swoje dziecko…
— Skrim — mówi Jaskier, opuszczając wzrok. — Tak jej dała na imię.
Xayro pierwszy raz patrzy na Jaskra bez gniewu. Na jego twarzy maluje się nawet coś w rodzaju wdzięczności.
— Wiedziałbym, gdyby zabrał ją ktoś inny, niż wy — stwierdził po raz kolejny, jednak tym razem bez takiej pewności. — Gdyby ktoś inny zabił Senę.
Wiedźmin i bard milczą. Bard krócej.
— Niekoniecznie — mówi niepewnie, rzucając Geraltowi znaczące spojrzenie. — Wiesz, że one potrafią kamuflować swój zapach.
Geralt milczy, patrząc na Jaskra.
— Kto? — pyta Xayro, lecz obaj mężczyźni go ignorują, mierząc się wzrokiem.
— Czarodziejki — zdradza wreszcie Jaskier. — I pragną dzieci dużo bardziej, niż taki śmieszny duet jak my — dodaje. Geralt wzdycha.
— Wiecie, kto mógł to zrobić? — Xay zrywa się na nogi
— Nie — odpowiada Geralt. — Ale może jest ktoś, kto się tego dowie.

***

Powietrze przesycone jest rześkim zapachem bzu i agrestu. Smukła kobieta o niepospolitej urodzie, ubrana tylko w czerń i biel, siedzi nonszalancko rozpostarta na fotelu, zachowując przy tym maksimum gracji. Zakłada nogę na nogę i opiera policzek na opuszkach palców, z konsternacją wysłuchując trójki mężczyzn, którzy nawzajem wchodzą sobie w słowo, próbując przedstawić składnie jedną historię.
— A więc to monstrum — przerywa im, unosząc dłoń, by spróbować poskładać fakty do kupy — jest zdolne do rozmnażania się?
— Monstrum? — Jaskier unosi brwi.
— Hybryda — poprawia Xayro, warcząc. Czarodziejka zbywa to machnięciem dłoni, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
— Dobrze rozumiem, że przyszliście się tutaj rozejrzeć, czy czasem ostatnio nie przybyło mi niepełnoletnich podopiecznych? — mówiąc to, patrzy na wiedźmina. — Uważasz, że tak nisko upadłam, Geralt? I kradnę cudze potomstwo? Hybrydom
— Nie, Yen. — Wiedźmin nie sprawia wrażenia zakłopotanego. — Sądziłem, że jeśli udasz się z nami, ściągniesz zaklęcie kamuflażu i jeśli nie jest za późno, może uda się podjąć trop. Lub chociaż znajdziesz ślad magii, którą rozpoznasz.
— Naprawdę myślisz, że któraś z nas posunęłaby się do tego, by wykradać młode potworom?
— Ona była człowiekiem! — Xayro zaciska pięści i sprawia wrażenie, jakby ledwo się powstrzymywał, żeby nie przywalić czarodziejce. — Jej dziecko też. Nie mów o nich jak o zwierzętach.
— Ach tak? — Yennefer mruży fiołkowe oczy. — Wszystko, co tu usłyszałam, to że wilczyca powiła szczenię.
— To nie do końca tak — wtrąca się Geralt. — Jaskier był świadkiem, że dziecko posiada zdolność przemiany. Ty zapewne potrafiłabyś określić, które cechy będą się rozwijać.
— Skoro tak cię to ciekawi, zboczenie zawodowe – jak zakładam, to następnym razem weź hybrydę ze sobą. Może będę mogła ustalić, jaki los czeka jej potomka, gdziekolwiek on teraz jest.
— Przecież ona, kurwa, nie żyje. — Xayro mówi przez zaciśnięte zęby.
— No cóż. — Na twarzy Yennefer tylko przez moment gości wyraz konsternacji. — To najpierw ją wykop. Wszystko dla dobra dziecka, prawda?
Jaskier i Geralt chwytają za ramiona Xaya, który w tym momencie rzuca się na czarodziejkę. Yennefer ani drgnie, przyglądając się mu wciąż w tej samej pozie, z tą samą nonszalancją.
— Uspokój się — prosi Jaskier. — Ona naprawdę może nam pomóc.
— Mogę i zrobię to. — Czarodziejka wstaje i wypowiada zaklęcie. Zaraz po tym w czasoprzestrzeni powstaje wyrwa. — Prowadźcie — zachęca, gestem wskazując teleport.

***

— Ślady magii są dość wyraźne, aż dziwne, że sam ich nie dostrzegłeś, Geralcie — ocenia Yennefer, spacerując między drzewami niedaleko od jaskini.
— Tak podejrzewałem, ale wolałem się wstrzymać z wydawaniem opinii. — Wiedźmin nie czuje się urażony, wie, że czarodziejka ma w zwyczaju mu dogryzać. Wie też, że kto się czubi, ten się lubi.
— Nic dziwnego, że gubiliście trop. — Yennefer roztrąca butem kępkę mchu, delikatnie nachylając się ku ziemi. — Otwierano tu portal.
Ta informacja zmienia wszystko w oczach Xaya. Do tej pory apatyczny i naburmuszony, teraz na jego twarz wstępuje na nowo rozbudzona nadzieja. Którą zauważa Geralt.
— Nie liczyłbym na zbyt wiele — ostrzega, choć nie lubi pozbawiać ludzi złudzeń. — Sądząc po ilości krwi, którą utraciła…
Xayro nie słucha. Podchodzi do czarodziejki, zapominając o dumie.
— Czy możesz… — zaczyna trzęsącym się głosem. — Potrafisz odtworzyć ten portal?
— Potrafię — przyznaje Yennefer. — Ale nie jestem w stanie określić, dokąd poprowadzi.
— Proszę.
— To może być pułapka.
— Nie dbam o to.
— Co zrobisz, jeśli znajdziesz się w, nie wiem, wietrznym miejscu, gdzie niebo jest szare, a ziemia pokryta śniegiem i staniesz nad dwoma płytkimi grobami?
I WILL LEARN, I WILL LEARN TO LOVE THE SKIES I'M UNDER
— Wtedy już nic nie będę mógł zrobić.
— Rozkopiesz je, żeby sprawdzić, czy w ziemi leży kobieta i jej córeczka lub wilk i szczenię?
— O co ci…
— Jak rozpoznasz, czy ten wilk, to twoja wilczyca?
— Rozpoznam! Znam ją całe życie.
— A więc rozpoznasz iluzję?
Xayro patrzy na nią uparcie i w końcu czarodziejka bez dalszych ostrzeżeń spełnia jego prośbę. Przestrzeń rozdziera spękana szczelina, do której podchodzi ronin.
— Ja… — odwraca się przez ramię i po kolei zerka na każde z osobna. — Dziękuję.
— Hej, chwila! — woła Jaskier. — Chyba nie pozwolimy mu iść tam samemu?
Wiedźmin wzdycha, obdarzając Jaskra karcącym spojrzeniem.
— To dobry materiał na pieśń, a ja muszę z czegoś żyć — przypomina bard, robiąc niewinną minę. — Ale jak nie chcesz iść ze mną, Geralt, zrozumiem. Jeśli nie żal ci przyjaciela…
— Och, przymknij się. — Wiedźmin łapie go za ramię i odwraca w stronę portalu. — Chodźmy. — Zerka na czarodziejkę, która przewraca oczami.
— Beze mnie nie macie szans.
Portal zamyka się za ich plecami.

***

      Miejsce jest wietrzne. Niebo szare. A wokół leży śnieg.
THE SKIES I'M UNDER


4 komentarze:

  1. Taak, Jaskier widzie we wszytskim natchnienie, szczegolnie w grznych sytacjach, o ktorych potem moze sapiewac swoje piesni. To, ze z niego taki ALVARO I chce wyrywac wszytko co sie ladnie do niego usmiechnie to juz inna sprawa…:) "I twoje równe, nieco co prawda pożółkłe kły również…" - romantyk :) i znowu laska ratuje mu skore, mocny tez Jskier to tylko w swoich piesniach jest , ale i tak go lubie. Niby zmienila forme na ludzka ale ogon zostal, cikawa sprawa. Musi byc ciezko calkiem sie skamuflowac. A wiec i dzieko wilczycy jest zmiennoksztautne. Na to nie wpadlam, ze to mogly byc czarodziejki, ale w sumie fakt, raz bo nie moga zajsc w ciaze, a dwa aby skolic dzieci na czarodzieji... intrygujcaca sprawa , moglabys to kontynuowac, wiesz? Jennefer oschla i niewzruszona jak zawsze... Temat w ustach Jenn wogole mnie nie dziwi, z latwoscia moglaby tak powiedziec...ehhh. No i trafili tam gdzie przewidziala czarodziejka. hmm..to co piszesz nastepne czesci? ja chetnie przeczytam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie planuje tu to zakonczyc, chociaż dostałam kilka gróźb na messengerze xd
      Dziękuję z Tw opinie! ;)

      Usuń
  2. Powtarzać się nie będę, bo tekst i cała seria jest świetna. Rozrywa me serce jednak fakt, że jest to ostatnia część :P będę Cię o to molestował na pewno. Co do tekstu, jest przesiąknięty odpowiednią atmosferą świata, tą taką mrocznością. Jest bardzo zwięzły, ciężki i w odpowiednim stylu. Bardzo podoba mi się możliwość przedstawienia tego wszystkiego w mojej wyobraźni. Aczkolwiek imię tego Xaya to chyba wyrwałaś z innej epoki :P Oficjalnie namawiam Cię do stworzenia kolejnej części. Pozdrawiam (I w tym momencie na Twojej twarzy kończy schodzić mina zdziwienia kto tutaj zawitał)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :)
    Po poprzedniej części bałam się, że będę musiała zwyzywać Jaskra, ale wychodzi na to, że aż tak głupio się nie zachowywał, by rozrywać mi gardło, więc się uspokajam.
    Potrzebowałam tej części. Bardzo. I nie chodzi tylko o Jaskra, ale o Senę. Czułam potrzebę, by dowiedzieć się, jaka była. Wiem, że jest martwa, ale chciałam poznać ją bardziej, dlatego retrospekcja tak dobrze mi zrobiła.
    Jak przy wcześniejszych tekstach jestem zachwycona językiem, jaki tu panuje, a także opisami i odpowiednim tempem odpowiedzi. Całość, mimo dzielenia na fragmenty, jest bardzo czytelna i plastyczna. Dziękuję za to.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń