ARSENAŁ

niedziela, 24 listopada 2019

[37] Quisiera: Tengo mil y una razón ~Miachar

    Bardzo romantycznie u mnie ostatnimi czasy, ale chyba tego potrzebuję. No i miło oglądać wszelkie podchody w tych niepewnych relacjach, jakie potworzyłam do tej pory.
    Do boju, Juan!


    Latynoskie rytmy wybijały się pod plastikowy dach rozłożony nad głowami, chroniący patio przed niespodziewanym opadem śniegu lub deszczu. Rozpalony kominek, nie używany od lata, kiedy to pieczono na nim kiełbaski, dawał obecnie cudowne ciepło, a do tego cieszył oczy kolorowymi płomieniami. Śmiechy wybuchające nagle to z jednego, to z drugiego kąta. Zapach ciepłego mięsa i gulaszu warzywnego, do tego liczne kolory balonów i owoców w misach na trzech stołach odsuniętych pod linię dziedzińca. Kilkudziesięciu ludzi, którzy zgromadzili się, by – mimo nadal zimowego miesiąca – wprowadzić odrobinę lata i wspólnie świętować kolejną rocznicę urodzin gospodarza.
    To niesamowite i odrobinę nierealne. Dziewczyna stojąca przy ostatnim ze stołów, do której po części należało przygotowanie tego przyjęcia, była prawie pewna, że coś nie wyjdzie, coś się popsuje lub też ktoś się wygada, pogoda zrobi wszelkie prognozy w bambuko i się nagle popsuje, ale nic się takiego nie stało. Wszystko, absolutnie wszystko szło zgodnie z planem, to dlatego tak bardzo się uśmiechała, patrząc po rodzinie i przyjaciołach, których to udało się zgromadzić na tym urodzinowym przyjęciu. Wszyscy zdawali się doskonale bawić, rozmawiali ze sobą, tańczyli, a ilekroć spojrzała na swojego tatę, widziała na jego twarzy olbrzymi uśmiech, który jasno mówił, jak bardzo jest szczęśliwy. To był dla Rebeki znak, że choć może nie mogła nic rodzicowi kupić, to jednak miała szansę sprawić mu prezent, który go ucieszy.
    Kolejny raz rozglądała się wokół, by ocenić, czy niczego nie brakuje, czy nie trzeba przynieść czegoś z kuchni, czy wszyscy mają – tak jak ona – szklankę z napojem. Powinna się bawić, ale czuła się w obowiązku sprawować nadal pieczę nad tym, co się działo. Nie chciała żadnych niespodzianek, a choć na coś podobnego się nie zanosiło, wolała pozostać czujna. Kiedy jej spojrzenie, jakim wodziła po patio, natrafiło na wpatrzone w nią brązowe oczy, poczuła przyjemne ciepło rozlewające się w pobliżu serca. Takie, którego nie czuła od wielu miesięcy, bo przestała darzyć uczuciami pewnego policjanta. Zaskoczyło ją to, tak samo jak Juan uśmiechający się wyraźnie do niej i unoszący swoją szklankę, jakby chciał wznieść dla niej toast. Było to teatralne zagranie z jego strony – bo jakżeby inaczej – ale dostrzegła w nim także coś innego. Odpowiedziała podobnym gestem, po czym wróciła do obserwowania wszystkiego, a gdzieś obok ktoś roześmiał się głośno.
    Juan nie odrywał od niej wzroku. Czuł się głupio po tym ruchu godnym DiCaprio z Wielkiego Gatsby’ego, ale w tamtej chwili pomyślał, że to odpowiednie. Ech, nie powinien tak pajacować, przydałby mu się inny sposób na ściągnięcie na siebie uwagi Bec. Mimo że oboje pracowali przez większą część dnia nad tą imprezą, prawie nie zamienili ze sobą słowa. A to przecież przez nią w ogóle się tu znalazł. Oczywiście, znał jej rodziców, bo byli najbliższymi sąsiadami, ale nie spodziewał się, że zostanie zaproszony na pięćdziesiątkę pana domu. Tak się stało, w głównej mierze dzięki zgodzie, jaką wyraził, gdy Rebeca poprosiła go o pomoc. Tamtego dnia na kampusie, kiedy wiedziony przez los zaczepił ją spacerującą ze znajomymi, nastolatka wykorzystała go, by wspomnieć o niespodziance, jaką szykuje, wówczas powiedziała, że byłby potrzebny.
    No i był – ktoś musiał nadzorować budowanie namiotu czy też raczej instalowanie go wewnątrz patio w tej posiadłości rodem ze słonecznej Hiszpanii. Od zawsze podobał mu się dom, w którym mieszkała przyjaciółka, a sam dziedziniec okazał się być idealnym miejscem do grania w zośkę czy w klasy, a także na opalanie lub też odrabianie prac domowych. Czasami wspominał chwile, jakie tu spędzał, i trochę do nich tęsknił. Upływ czasu sprawił, że bywał tu rzadziej, to pewnie przez sentyment od razu powiedział: tak, kiedy przyjaciółka poprosiła o wsparcie. Było to dość ciężkie zadanie, bo materiał i słupy nie chciały trzymać się tak, jak powinny, do tego krewni Bec, których również zagoniono do pracy, kiedy rodzice dziewczyny wyjechali na pierwszą część świętowania urodzin jedynie we dwoje, mieli swoje zdanie, chłopak musiał więc stoczyć kilka bojów, nim postanowiono finalnie, jak całość ma wyglądać. Był zadowolony z efektu, a kiedy widział podobny zachwyt na twarzy Rebeki, upewniał się w tym, że było warto poświęcić na to czas i siłę mięśni.
    Chciał porozmawiać z dziewczyną, ale ta cały czas wydawała się być zajęta. Nauczony już odrobinę życiem jako dorosły – chyba na coś się wyjazd na studia przydał – postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Pokręcił się przez chwilę przy ciotkach i kuzynkach Rebeki, które wypytały go o jego życie, zachwalały jego wygląd i były ciekawe, czy nadal para się aktorstwem. Odpowiedział na wszystkie pytania, pokompletował kobiety, a kiedy to mógł odhaczyć i widział, że sąsiadka jest akurat wolna, wziął się garść, zebrał całą swoją godność i ruszył w jej stronę.
    – Świetne przyjęcie – powiedział, przystając przy jej boku i kątem oka podziwiając ją w tej granatowej, długiej sukience, która leżała na niej niesamowicie dobrze.
    Bec uśmiechnęła się lekko, wciąż wyglądała na niezwykle czujną.
    – Dziękuję. Ale to także twoja zasługa – przyznała. – Dziękuję za wsparcie i podziwiam, że dałeś sobie radę z Aleksem i Cesarem.
    – Nie ma o czym mówić – odparł i machnął ręką, nieomal uderzając się w drugę, przez co prawie upuścił szklankę. Zadziałał jednak refleks i do katastrofy nie doszło, choć wstyd się pojawił. – Do usług.
    Przez chwilę oboje przyglądali się gościom oraz rodzicom dziewczyny, którzy stali się mistrzami parkietu i ani myśleli przestać tańczyć. Wyglądali przy tym na bardzo szczęśliwych i zadowolonych z życia, jakie mają.
    – Dziękuję też, że tu jesteś – dodała Bec, przerywając ciszę, i spojrzała na sąsiada. – Myślałam, że nie będziesz chciał zostać, i nawet się cieszę, że tu jesteś, czuję się przez to trochę lepiej.
    Chłopak odwrócił się bardziej w jej stronę, by móc jej się porządnie przyjrzeć. Nie spodziewał się usłyszeć czegoś podobnego, nic dziwnego, że jego serce zaczęło galopować.
    Mam milion jeden powodów, by być tutaj z tobą, przemknęło mu przez głowę, ale ani myślał powiedzieć o tym na głos. Zamiast tego wyciągnął rękę w stronę przyjaciółki w wiadomym geście, który wywołał u niej – ku jego lekkiemu zdziwieniu – blady rumieniec.
    – Miło mi, że się cieszysz. W zamian… Zatańcz ze mną i udawaj, że świat nie istnieje – poprosił podniosłym tonem godnym jakiegoś rycerza.
    Bec uśmiechnęła się i chwyciła za tę dłoń. Była wdzięczna za pomoc i poświęcony czas, jeśli w ten sposób, przez taniec, mogła podziękować, to to zrobi. Przecież jej to nie zabije. A w końcu ostatnim razem, na kampusie, kiedy to zaczęło padać, odmówiła mu. Teraz wypadało pójść za ciosem. Przecież krzywda jej się nie stanie.
    Odstawili szklanki z drinkami na stół i ruszyli na parkiet. Stanęli przy jednym jego końcu i chłopak już był gotów objąć partnerkę tak, by móc z nią wywijać do uwielbianych latynoskich rytmów, kiedy muzyka się zmieniła, zastąpiona przez spokojny kawałek, który jasno dawał do zrozumienia, że przyszedł czas na wolny taniec. Rodzice Rebeki pozostali na swoich miejscach, zbliżyli się do siebie i zaczęli zgodnie poruszać, jak robili to od wielu lat. Ten widok zachwycił dziewczynę, która rozpromieniona spojrzała na swojego sąsiada.
    Juan wyglądał, jakby chciał uciec. Drapał się po karku, a niepewność, która pojawiła się na jego twarzy, wyglądała na tyle komicznie, że przyjaciółka musiała się roześmiać.
    – O co chodzi? – zapytała. – Boisz się czegoś?
    – Może zaczekamy na coś żywszego? – zapytał chłopak z nadzieją w głosie.
    O nie, Bec nie chciała na nic czekać. Jeśli coś ma się dziać, to niech dzieje się teraz, bo to może być najlepszy moment.
    – Chyba żartujesz. Skoro już poprosiłeś dziewczynę do tańca, a ona się zgodziła, to powinieneś z nią zatańczyć, obojętnie co takiego płynie akurat z głośników. – Uczyniła krok w jego stronę, uniosła ręce i objęła go za szyję. – Spokojnie, nie pogryzę cię. Chyba.
    Juan się skrzywił, ale zdobył na to, by położyć dłonie na talii dziewczyny. Unikał jej wzroku, a do tego lekko się zarumienił. Nie wyglądał na kogoś, kto czuje się w tej sytuacji komfortowo, Rebeca chciała coś na to poradzić, a co było lepsze od krótkiej rozmowy, która odwróci myśli od tego, że właśnie w jakiś sposób się dotykają i tańczą?
    – Dziękuję ci bardzo za dzisiejszą pomoc – powiedziała, nie zdając sobie sprawy z tego, że właściwie się powtarza, a nastolatek spojrzał na nią zaskoczony tą próbą zagadania. – Myślałam, że się nie uda, w końcu wiem, jak współpracuje się z moimi kuzynami, ale poszło wam nadzwyczaj szybko i sprawnie. Jak tego dokonałeś?
    Patrzył jej prosto w oczy, otworzył usta, by odpowiedzieć, ale przecież nie mógł wyznać, że przez całe przedpołudnie znosił kłótnie jej krewnych, starał się nie dopuścić do rękoczynów tylko ze względu na nią. Bo jakby nie patrzeć, zgodził się na to wszystko właśnie przez nią,  by móc u niej zaplusować i może zajaśnieć w jej sercu.
    – Ja tylko… – Błądził spojrzeniem z jednej tęczówki na drugą, coraz bardziej onieśmielony i zaczerwieniony. – Po prostu umiem dogadać się z każdym, no wiesz, taki już jestem – spróbował wybrnąć i roześmiał się, choć jakoś nie było mu do śmiechu.
    Ale ta odpowiedź chyba usatysfakcjonowała dziewczynę, bo także się roześmiała i nie dopytywała. Znała go na tyle długo i dobrze, by wiedzieć, że potrafi nie tylko świetnie odgrywać role, ale i adaptować się do różnych sytuacji. W tym przypadku tak właśnie musiało być.
    Tańczyli powoli i trochę na uboczu, by nikomu nie wadzić, niestety, któraś z par nie zachowywała się w ten sposób, przez co zostali potrąceni. Ktoś wpadł na Rebekę, tak prawie że oparła się całym swoim ciałem o Juana. Chłopak przytrzymał ją, by nie upadła, zaniepokojony zapytał:
    – W porządku?
    Spojrzała na niego, a wyraz troski w jego spojrzeniu sprawił, że poczuła coś dziwnego w brzuchu. Coś ulotnego, ale wyraźnego. Coś jak… motyle.
    Teraz to ona błądziła między jego tęczówkami.
    – Tak… Nic mi nie jest.
    Juan uśmiechnął się do niej i chwycił mocniej, by nic jej nie groziło, nie wypuścił jej z objęć także podczas kolejnego wolnego kawałka, jaki nastąpił po pierwszym. Wpatrywała się w twarz sąsiada i wówczas po raz pierwszy pomyślała, że miło byłoby patrzeć w te jego brązowe oczy nie tylko przy specjalnych okolicznościach, jak wspólny taniec, ale częściej i wtedy, kiedy tego zapragnie.
    A potem nie było już ucieczki.
    Mimo  powrotu do – wydawałoby się – normalnego życia studenta i kolejnego skoku w fale nauki i esejów coś już nie było takie samo. Juan pojawiał się w jej myślach zdecydowanie częściej i zazwyczaj z przypływem cieplejszych uczuć. Dziewczyna nie była jeszcze w stanie odpowiedzieć na to, czy mogłaby się w nim zakochać, ale jeśli chodzi o zauroczenie… Była od tego o krok. Ale jeszcze trochę wody musiało upłynąć, by zdała sobie z tego sprawę i  pokazała po sobie to uczucie.
    To potrzebowało czasu. Zaś jego nie da się zatrzymać, więc...
     

2 komentarze:

  1. Nie wiem co powiedzieć, prócz tego, iż chwila opisana w tym tekście jest po prostu magiczna. Ta chemia między bohaterami jest tak wciągająca, iż samemu zaczyna się ją odczuwać.

    OdpowiedzUsuń