ARSENAŁ

niedziela, 10 listopada 2019

[35] Stranger: Yo he olvidado ~Miachar

    Poniższy tekst zawiera w sobie wspomnienie, które jest napisanym przed miesiącem opowiadaniem urodzinowym stworzonym pod tytułem Ten jeden uśmiech dla SadisticWriter, która jako matka chrzestna i dobra dusza tego uniwersum zasłużyła na to, by mieć swoją postać. Do boju, Madelyn!

    Czytałem kiedyś, w wolnej chwili, gdy świat zdawał się nie walić mi na głowę aż tak, o kimś, komu wydawało się, że umykają mu godziny w ciągu dnia, nie wiedział wówczas, co robił. Tak jakby tracił świadomość, choć zachowywał się wtedy i działał jak każdy normalny człowiek. Nie miał wspomnień z tego okresu i ja właśnie czułem się, jakbym wszedł w jego skórę. Te dwa tygodnie, kiedy przygotowywaliśmy się do rozpoczęcia misji na obcym terytorium, minęły mi jak jeden nie dzień, a sen, o którym nie wiem, ile zawierał w sobie prawdy. Codzienne szkolenia teoretyczne z zachowania, praktyczne z walki wręcz. Każdego wieczoru mój kręgosłup – ten sztuczny, który pozwalał mi żyć – wymagał ładowania, a kiedy on był podłączony, ja nie mogłem robić nic innego poza myśleniem.
    Przez te dwa tygodnie nie wpadłem na nic, co mogłoby zostać uznane za zemstę czy też próbę zarządzania samemu własnym życiem. Nie miałem na to siły, wolałem odpływać myślami do krainy wspomnień, jakie nagromadziłem do tej pory. Odtwarzałem je sobie w głowie niczym filmy, których byłem bohaterem. Wracając tak do tych minionych chwil doszedłem do wniosku, że coś nadal jest nie tak. Po swoim małym, wciąż nienazwanym i niewyjaśnionym załamaniu Will znowu zaczął przypominać siebie, Kira spełniała swój obowiązek bycia obserwatorem i miała oko na mnie oraz drugiego kapitana, co kilka dni szła do dowództwa z raportem, ale i tak coś mi nie grało. I wcale nie chodziło o to, że z naszej trójki nagle zrobiła się w Agencji czwórka, ale o coś innego. Coś, co mogło mieć związek z Madelyn, jak i z kimś innym…

~*~

    Może nie było to zbyt lojalne, ale lojalność wobec Joega to było ostatnie, co mogłem dla niego zrobić, zaraz obok okazywania szacunku. Obecnie nie obchodziło mnie, że mogę mu zaszkodzić. Patrząc na to, co wyrabiał wobec mnie, zemsta jak najbardziej była uzasadniona. Porucznik również tak myślała, ale potrzebowała o wiele więcej argumentów niż Will – ten zgodził się od razu, by dołączyć do mojego planu. A ten nie był jeszcze skończony, ale ważne, że w ogóle chodziło mi po głowie, jak zemścić się na mężczyźnie, który w moim mniemaniu na to zasługiwał.
    Rozmyślałem o nim najczęściej po treningach z tym generałem, kiedy między kolejnymi wyjazdami na misje w ramach operacji Nieznajomy, które wykorzystywał, by się nade mną znęcać, mieliśmy czas zjeść wspólnie posiłek. Udało nam się przygarnąć dla naszej trójki stolik, przy którym nikt inny nie chciał siedzieć, bo miał jakąś taką swoją nieprzyjemną aurę. Dzięki temu mogliśmy dzielić się między sobą spostrzeżeniami i pomysłami.
    Tak jak tego popołudnia, kiedy zmęczeni po kolejnym wycisku jedliśmy kolację – Kira jak zwykle swoją zieleninkę, ja i Will po sporym kawałku mięsa, wielkiej porcji puree z ziemniaków i jakimś małym warzywku, by mieć jakieś witaminy na talerzu. Początkowo milczeliśmy, pochłonięci konsumpcją, ale kiedy brzuchy zanotowały pierwsze kęsy, byliśmy w stanie znowu rozmawiać. Chodziło mi coś po głowie już od jakiegoś czasu, przyszła pora, by podzielić się tym w zacnym gronie towarzyszy.
    – Musi być coś, co Joeg ukrywa – wysnułem przypuszczenie. – Coś w finansach, może pierze brudne pieniądze? – zastanawiałem się na głos. – Albo je defrauduje, w końcu pewnie ma dostęp do jakiś agencyjnych kont czy coś.
    Mogło to brzmieć jak chwytanie się brzytwy, ale właściwie byłem w stanie posądzić generała o całe zło, jakie pojawiało się w okolicy; zawsze znalazłbym powód, dla którego mógłby być skłonny niszczyć czy okazać przemoc.
    Will wpakował sobie do buzi kolejną łyżkę ziemniaków, widelcem zaś podsunął do ust kawałek steka. Nie rozumiałem, jak może przy każdym posiłku używać aż tylu sztućców, ale musiał tak mieć już od dzieciństwa – nigdy nie widziałem, by czynił inaczej. Chyba to Wisconsin mocno się na nim odbiło. Albo po prostu był takim człowiekiem. Mimo wielu lat znajomości, nie wnikałem w to, akceptując w nim wszystko.  Przeżuł, co miał przeżuć, i spojrzał na mnie tak, jakby miał do czynienia z kimś, komu daleko do logicznego myślenia. Zazwyczaj to spojrzenie zwiastowało jakiś dziwny komentarz z jego strony, przygotowywałem się więc na wszystko.
    – Dostęp do kont? Defraudacja? Stary, wiem, że go nie znosisz, ale serio chcesz mu aż tak zaglądać w prywatność?
    Chciałem odpowiedzieć, że Joeg bardzo prześwietlił moją prywatność, znalazł moją słabość – a nawet dwie – i teraz może mnie szantażować, ale ugryzłem się w język. Gdybym to powiedział, musiałbym wyjaśnić, że moje ciało wspomagane jest przez maszynę, musiałbym także jednej z tych dwóch osób wyznać jeszcze inną prawdę, a tego nie chciałem. Przez dziesięć lat informowałem otoczenie o tym, co powinno wiedzieć, pewne rzeczy nadal chciałem trzymać w tajemnicy.
    – Ale to możliwe – odezwała się porucznik i popatrzyła po nas. – Zarówno to, że dopuszcza się niecnych czynów, jeśli chodzi o finanse, jak i zaglądanie w jego życie osobiste. Dobrze wiecie, że dowództwo każdego z nas poznawało swoimi sposobami, by wiedzieć jak najwięcej i dopasować do odpowiedniego oddziału agentów, gdzie się przydamy. Skoro my musieliśmy wypełniać te głupie kwestionariusze i spędzać czas na sesjach z psychologiem, by dopuścił nas do czynnej słuzby, dowódcy też musieli to zrobić, a jeśli coś ukrywają, to powinno się to odkryć i głośno o tym powiedzieć. Nie może być między nami takiej nierówności.
    Uśmiechnąłem się do niej. Uwielbiałem to, że umiała podążyć za moim tokiem myślenia i przyjąć mój punkt widzenia. Była tym sojusznikiem, którego tak często potrzebowałem.   
    Will wyglądał na sceptycznie nastawionego.
    – Okej – zabrał głos. – Może nawet i byśmy coś na niego znaleźli. Ale jak w ogóle chcecie dotrzeć do jakiś jego przekrętów? Raczej nie włamiemy mu się na dysk, by coś poszukać.
    O tym nie pomyślałem. Czyli dość szybko mój pomysł i wyobrażenie zostały sprowadzone na ziemię.
    Mars zamyśliła się nad czymś.
    – Mogłabym zapytać Madelyn z administracji – powiedziała cicho. – Ona zawsze ma jakieś informacje. No i dostęp do teczek wszystkich pracowników, także do dokumentów z archiwum, mogłaby nam pomóc.
    Patrzyliśmy obaj na Kirę, nasze wyrazy twarzy musiały być podobne, bo porucznik, zerkając to na mnie, to na Willa, naburmuszyła się.
    – O co wam chodzi?
    – Madelyn? – powtórzyłem imię. – Naprawdę?
    – Tak, to moja przyjaciółka. A co?
    Will nagle wybuchnął śmiechem, który znowu bardziej pasował do szaleńca niż do agenta w stopniu kapitana.
    – A tobie co? – Kirze również się ta nagła wesołość nie spodobała.
    – Ty masz przyjaciół? – Mirby nie wyglądał na przekonanego. – To w ogóle możliwe?
    Oho, chyba zaczynała się kolejna mała bitwa między nimi. A ja jak zwykle nie miałem przy sobie popcornu.
    – A nasza trójka to niby co? – odbiła piłeczkę, teraz to Will wyglądał na niezadowolonego.
    – Przyjaźń to jest między mną a Navym, ty jesteś tylko partnerem w zbrodni.
    Pomyślałem, że warto wtrącić się już do rozmowy, która zbaczała odrobinę z toru.
    – To o co chodzi z tą Madelyn?
    – Wiedźmowata Madelyn z administracji! – Will jeszcze nie skończył swojego show. – Ostatnio, jak szedłem przez dział, bo ktoś mnie tam wezwał po jakąś cholerę, to ona stała przy niszczarce i pozbywała się jakiś zredagowanych dokumentów. Patrzyła przy tym na mnie tak chłodno, że pomyślałem, iż mnie też chce się pozbyć w taki sposób!
    Nadal wyglądał na przerażonego tym spotkaniem, Kira zaś na znudzoną jego wyznaniem.
    – Kto wie, może kiedyś cię porwie i umieści w tej niszczarce – pomyślała na głos. – Byłbyś wtedy fajnymi paskami mięsa.
    Aż mnie ciarki przeszły od wizji, jaką zobaczyłem w głowie.
    – Chyba nie byłaby do tego skłonna – powiedziałem i spojrzałem na Mars, szukając niej wsparcia.
    Kira spokojnie upiła kilka łyków wody ze swojej wysokiej szklanki.
    – Nie zrobi tego, jeśli nie zaszedłeś jej niczym za skórę. Chyba możesz być bezpieczny. Przynajmniej na razie.
    Will wydał się przez chwilę przerażony. Spojrzałem na niego z uniesioną brwią.
    – Chwila, chwila – odezwałem się. – Tak teraz jedziesz po tej Madelyn, jakby naprawdę była jakąś czarownicą rodem ze średniowiecza, a czy nie zapomniałeś czasem, że jak zaczęła tu pracować, to robiłeś wszystko, by na ciebie spojrzała, bo tak ci się podobała?
    Dawno już nie widziałem, by Will rumienił się tak soczyście. Czułem dziką satysfakcję, iż znalazłem coś, co choć na chwilę wprawiło go w zażenowanie i zamknęło mu usta.
    – Ej no, bo przecież ona jest ładna – wymamrotał, nie patrząc na żadne z nas. – Zawsze podobały mi się dziewczyny z rudymi włosami, nic na to nie poradzę. – No tak, Reansa też ma ten odcień na głowie, zagadka wyjaśniona. – Poza tym… Nie wiem, czy to widziałeś, ale Madelyn… Ma bardzo ładny uśmiech. Taki, że jak się go zobaczy, to w końcu ma się ochotę żyć.
    Nie mogłem tego potwierdzić, bo nigdy nie widziałem tej kobiety uśmiechniętej, może Will miał rację. A może nie. Jednak to nie było dla mnie takie ważne. Zwróciłem się do porucznik.
    – Myślisz, że jeśli wyłożysz jej sprawę, to Madelyn zgodzi się nam pomóc?
    – Raczej tak, pod warunkiem, że dobrze wyjaśnię jej, dlaczego chcemy to zrobić. – W ładnych oczach pojawił się błysk obawy. – Tylko wprowadzenie jej w tę sprawę to musi być nasza wspólna decyzja. – Przeniosła spojrzenie na Willa. – Czy obaj chcecie, bym powiedziała Madelyn, co knujemy, i prosiła ją o pomoc?
    – Tak – odpowiedziałem od razu i spojrzałem na Mirby’ego.
    Ten potrzebował kilkanaście sekund więcej na podjęcie decyzji.
    – No dobra, jeśli to nam pomoże dokonać zemsty… Zgoda.
    Odetchnąłem lekko. Przez chwilę bałem się, że przyjaciel będzie drążył i wyrazi swoje niezadowolenie, przez co ta mała debata mogła potrwać dłużej. Dobrze, że Will mnie nie zawiódł.
     – Skoro to obgadaliśmy, to może wrócimy do jedzenia?
    Nie było innej opcji, jak tylko posłuchać mężczyzny i zająć się na nowo i na poważnie konsumpcją. Tym bardziej, że byłem potwornie głodny po wycisku, musiałem w trybie pilnym uzupełnić wszelkie kalorie.
    Po zjedzonej kolacji, kiedy do ciszy nocnej wciąż było daleko, każde z nas chciało zająć się jakimiś swoimi sprawami. Kira być może będzie czytać kolejne rozdziały pewnej powieści, by się odstresować. Mirby pewnie zadzwoni do rodziców, by zapytać, co u nich słychać, i opowiedzieć tyle, ile może, by nie dopuścić się zdrady federalnej. Ja potrzebowałem podładować kręgosłup, więc czekało mnie zamknięcie w pokoju. Zdrzemnę się przy tym, odpocznę i może będę patrzył na otoczenie nieco przychylniejszym wzrokiem. Poza tym czułem się jakoś tak lepiej.
    Szedłem korytarzem i rozmyślałem o tym, co powinno nastąpić. Nie wiedziałem, czy plan rozwinie się w coś więcej, co mogłoby dać prawdziwą zemstę i się wydarzyć, ale byłem pewien, że przyszłość nie jawi się już tak źle. To dlatego na mojej twarzy pojawił się półuśmiech, którym obdarowałem innych agentów i pracowników, kiedy zmierzałem w stronę pokoju. Musiałem przy tym minąć otwarte drzwi do głównego pokoju administracji i wówczas jakaś nieznana siła – raczej wyższa niż niższa – nakazała mi spojrzeć w ich stronę. Wtedy też zobaczyłem Madelyn i aż zatrzymałem się w pół kroku, byle tylko upewnić się, że to, co widzę, nie jest tylko wymysłem mojej wyobraźni, ale rzeczywistością.
    Bo oto Madelyn – ta, której tak lękał się mój przyjaciel – uśmiechała się i to w tak uroczy sposób, że człowiek chciał wierzyć, iż ten jeden uśmiech, zobaczenie go jest warte całego ludzkiego życia. To był uśmiech, który napawał nadzieją także po tym, jak szybko zniknął. Jego wspomnienie mogło być wsparciem w ciężkich chwilach. To był uśmiech, który pozostawał w sercu tego, który go widział, już na zawsze.
    Nie umiałem się otrząsnąć, nawet zamknięcie drzwi nie zdołało przywrócić mnie do pełnej świadomości. Szedłem dalej, a przeczucie, że ta kobieta nam pomoże, opanowało moje ciało i nie chciało puścić jeszcze przez długi czas.
    Madelyn. Nasza może nie ostatnia, ale możliwe że najlepsza deska ratunku.

~*~

    W końcu nadszedł ten dzień. Dzień wyjazdu, który miał pokazać mi, czy naprawdę jestem wart tyle, ile myślałem, że jestem. Który miał zweryfikować, czy przez ostatnie dziesięć lat swojego życia naprawdę nabawiłem się śmiertelnego wroga, czy może nadal nie jestem świadomy tego, kto nim w gruncie rzeczy jest. To był dzień, który przychodził z kolejnymi niewiadomymi, a ja nadal nie czułem się najlepiej w szukaniu odpowiedzi.
    Nie było ze mną dobrze. Nie spałem w nocy, straciłem więc energię, a do tego nie miałem pewności, że wszystko się udało. Nie miałem wyjścia – musiałem poprosić Joega, tego parszywca, którego nienawidziłem, bo i on mnie nienawidził, by pomógł mi z załadowaniem wózka i ładowarki tak, by uniknąć niechcianych pytań i spojrzeń. Pod osłoną nocy tyle rzeczy mogło się dziać niezauważenie, ale to mi nie odpowiadało. Czułem się jak jakiś zbir, który jedynie w ciemności jest w stanie działać; w świetle dnia staje się nikim, jak karaluch, który zawadza i którego chce się tylko zdeptać.
    Nie czułem się dobrze, ale wśród pozostałych agentów należało zachować pewne pozory, nie dać po sobie poznać, iż wyjazd na pierwszą misję na obce i wrogie ziemie aż tak mnie stresuje. Byłem kapitanem, do jasnej cholery, więc powinienem – musiałem – zachowywać się jak na kapitana przystało. Nie takie misje się już przechodziło. Może nie zagraniczne, ale podwyższonego ryzyka, z których można by nie wrócić. Miałem doświadczenie, dlaczego się bałem?
    Być może wynikało to z tego, iż tutaj nie byłem dowódcą czy współdowodzącym statkiem, a jednym z wielu wykonawców cudzej woli, kimś podporządkującym się innej jednostce na nieokreślony czas, kto musi wykonać zadanie i nie dać się przy tym zabić. Do tego nie wiedziałem, jakich ludzi spotkam po drugiej stronie granicy, a jeśli znowu będę musiał decydować, kto jest mi przyjacielem, a kto wrogiem, to chyba polegnę.
    Moje myśli nie były wesołe, ale dotyczyły obecnie czegoś, co się działo. Zakończyłem wspominać przeszłość, bo wszelkie obawy dotyczyły teraźniejszości. Patrząc na Willa, który krążył przed statkiem, do którego powinniśmy niedługo wsiąść, stwierdzałem, że i jego zajmowało także coś innego. Krążył niczym niespokojny duch, który zastanawia się, czy zdoła połączyć dwie kwestie w spójną całość. Nie mogłem wiedzieć, co myśli, ale żywiłem nadzieję – byłem okropny w tym uczuciu, bo zawsze było błędne – iż zdradzi mi, co nim tak targa, kiedy okoliczności będą temu sprzyjać. Pragnąłem, by znowu zdradzał mi swoje myśli i spostrzeżenia. Chciałem znowu mieć w nim takiego przyjaciela, jakiego miałem, nim wybuchła cała ta farsa związana z kluczem.
    Pomiędzy agentami szykującymi się do misji pojawiła się głowa generała Joega, który z chytrym uśmiechem na ustach zawołał:
    – Brygada Siedem, pakować się do środka!
    Tyle razy myślałem o tym, by wygarnąć mu, iż Agencja nie jest tożsama z wojskiem, ma cechy wspólne, ale nim nie jest, zaś my, jej pracownicy, nie jesteśmy jakimiś sardynkami, które należy wpakować do puszki i wywieźć w nieznane, ale nigdy mu tego nie powiedziałem, bo wiedziałem, że to jedynie pogorszy moją i tak nie najlepszą sytuację. Czasami lepiej było milczeć, aby lepiej żyć.
    Jak na odpowiedzialnego i potulnego agenta przystało, ustawiłem się ze swoim plecakiem za kolegami, by za nimi wejść do środka pojazdu, który – jeden z najlepszych powietrznych statków pasażerskich, jaki posiadaliśmy – zabrać miał nas w podróż, która dla wielu miała być tą najdalszą w życiu. Starałem się oddychać normalnie, by nadal pozostać przytomny, a nie pokazać po sobie stresu. Niektórzy nie mieli aż takich zdolności, co widziałem chociażby po koleżance na samym początku, która wchodziła po mostku, a nogi strasznie jej drżały. Gdyby musiała przejść trzy kroki więcej, byłem niemalże pewien, że upadłaby i zaniosła się szlochem. Mimo kilkutygodniowego przygotowania i licznych szkoleń powaga misji, w jakiej bierze się udział, dopadała zaledwie na chwilę przed startem, kiedy wiadome jest, iż nie ma szans na rezygnację. Wtedy to strach prawdziwie chwytał za gardło i ani myślał za szybko puszczać.
    Wszedłem na pokład i skierowałem się na jedno z wolnych siedzeń w pierwszym sektorze po lewej stronie. Zająłem je po uprzednim ściągnięciu i zabezpieczeniu plecaka do liny nad głową, po czym patrzyłem, jak pozostali także się tu pakują.
    Wśród nich był i Will, nadal zamyślony i poważny. Patrzyłem na niego, jak zasiada naprzeciwko mnie i zapina pasy. Pełen skupienia i powagi wyglądał jak kapitan, za którym ludzie chcą podążać. Jak kapitan, za którym sam bym poszedł, choć mogłaby czekać nas śmierć. Agentka, która zwróciła wcześniej moją uwagę, siedziała po jego prawicy i wciąż wyglądała na śmiertelnie wystraszoną. Ledwie kojarzyłem ją z twarzy, musiała być więc jednym z najnowszych nabytków Agencji, a ta misja mogła należeć do jednej z pierwszych. Doskonale pamiętałem swoje początki, poczułem więc napływ zrozumienia i współczucia wobec tej kobiety. Ale nie wyraziłem tego werbalnie, bo musiałem skupić się na tym, by przeżyć jakoś podróż, kiedy tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak, jak trzeba.
    Agentka też starała się jakoś nad sobą zapanować, ale jej próba wyrównania oddechu brzmiała coraz bardziej jak atak paniki. Will spojrzał na nią i dotknął jej dłoni. Wystraszona podskoczyła na siedzeniu i posłała kapitanowi spojrzenie zlęknionej sarenki, na co ten uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
    – Spokojnie, wszystko będzie w porządku.
    Jego głos był kojący i ciepły, podziałał odpowiednio na kobietę, która odetchnęła głęboko i zdawała się być nieco bardziej przy zdrowych zmysłach.
    – Dziękuję. Pan, kapitanie, to chyba zawsze jest odważny i niczego się nie boi, prawda?
    Mirby zapatrzył się na chwilę w podłogę pokładu, a na jego twarzy, wbrew moim oczekiwaniom, nie zagościł uśmiech.
    – Nie jestem odważny – odpowiedział na opinię młodszej koleżanki. Spojrzał po wszystkich agentach, a przez chwilę na jego obliczu dojrzałem cień zmęczenia. – Tylko gdzieś po drodze zapomniałem, co to strach.
    Agentka kiwnęła głową, ale nie dane jej było powiedzieć nic więcej, bo właśnie zapuszczono silniki statku, co oznaczało, iż od startu i oderwania się od ziemi dzieli nas mniej niż minuta. By złapać jeszcze coś dobrego, co mógłbym wspominać na obcej ziemi, wyjrzałem przez okno na zielony plac i ścieżkę, która prowadziła do hangaru. Wtedy wydarzyło się to, co naprawdę nakazało mi być czujnym i to tak, jak jeszcze nigdy w życiu nie byłem. Bowiem, nim wszedł na pokład, Joeg przeprowadził ostatnią rozmowę i to nie byle z kim, a z Madelyn, która w jakiś sposób dotarła na plac z budynku administracji i właśnie coś mu mówiła, rzucając spojrzenia w stronę statku i szukając kogoś spojrzeniem. Miałem dziwne przeczucie – coś ich dużo jak na jedną podróż – że chodzi  o mnie i nie pomyliłem się. Gdy mnie dojrzała, utkwiła wzrok w mojej twarzy i – sądząc po mimice – zaczęła krzyczeć, a przynajmniej mówić na tyle wyraźnie, bym nie miał problemu z wyczytaniem, mimo odległości, słów z jej ust.
    Już jej nie ufaj.
    Gdybym tylko nie był zapięty pasami do siedzenia, gdyby statek nie podrywał się właśnie do góry, wybiegłbym z pokładu, byle tylko zapytać Madelyn, co to, do diabła, było. To mogło mi się tylko wydawać, ale mogło też wydarzyć się naprawdę. Mieliśmy przed sobą kilka godzin lotu, mogłem więc poświęcić je na to, by rozmyślać nad możliwymi słowami Madelyn i zastanawiać się, kogo takiego dotyczyły i czy na pewno wyczytałem z ust administratorki słowo jej.
    Ale nawet gdybym miał całą dobę na myślenie, nie dałbym rady znaleźć odpowiedzi, jedynie jakieś podejrzenia. Od całego tego procesu rozbolała mnie głowa, do tego nie miałem właściwie jak porozmawiać z Willem – jak wspomniałem, siedział naprzeciw, dobrych kilka metrów ode mnie, musiałbym krzyczeć, by mnie usłyszał – czy z Kirą, bo ta siedziała blisko kabiny pilotów, zaledwie dwa miejsca od Joega i sama wyglądała na głęboko zamyśloną.
    Chwila.
    Przez cały czas coś mi nie grało, teraz widziałem to trochę wyraźniej. Niby dlaczego porucznik Mars siedziała tak blisko dowódcy Brygady Siedem, skoro tak jak ja i Will była jej nowym członkiem bez większej roli? Powinna jak my siedzieć bliżej wyjścia, w pierwszym sektorze, zgodnie z obowiązującą hierarchią...
    Już jej nie ufaj.
    O cholera jasna. Słowa Madelyn zaczęły mieć dla mnie większy sens, kiedy – nadal mając sporo czasu, nim będziemy lądować – znalazłem odpowiedzi dotyczące kilku kwestii. A kiedy i one zdawały się wpasowywać w układankę w mojej głowie, ból przeminął, zastąpiony przez olbrzymi szok, wielkie zdumienie i szybko bijące serce.
    Nie. To nie mogła być prawda.
    W tym nowym stanie znajdowałem się, kiedy lądowaliśmy, a nowa misja stała przed nami otworem. Teraz to ja wychodziłem ze statku na miękkich nogach, z mnóstwem rewelacji w głowie, które jak najszybciej powinienem przekazać przyjacielowi, ale to musiało poczekać, bo pierwszeństwo miała osoba, na której spoczywało ulokowanie nas w nowym miejscu, zapoznanie z najbliższą okolicą i wyjaśnienie, dlaczego Agencja szuka sobie pracowników poza granicą, czyniąc z niektórych zdrajców własnych narodów.
    Przedstawicielka naszej tajnej organizacji już nas oczekiwała. Słyszałem wśród kolegów liczne ciche opinie na temat jej wyglądu, wiedziałem, że żaden z nich nie ma u niej szans, bo jest już zajęta i bliżej ołtarza niż dalej.
    Kobieta była wysoka, bardzo szczupła i pewnie – jak sądziłem od lat – została zaczepiona przez wielu agentów modowych z propozycją współpracy, bo idealnie nadawała się na modelkę. Do tego długie rude włosy, które rozpuszczone falami opadały jej na plecy. Rozpoznałem ją od razu, jak i mój przyjaciel, który milcząc, odrzucił od siebie plecak i zbliżył się do niej, by objąć ją i mocno do siebie przytulić. Tego potrzebował, bowiem kobieta – zgodnie z moim przeczuciem – nie zjawiła się w dniu przepustki, wiedziałem już jednak dlaczego.
    Także podszedłem bliżej, a gdy złapałem jej spojrzenie, uśmiechnąłem się do niej. Mogłem być zły na siebie, kiedy ją spotykałem, ale nigdy, w żadnych okolicznościach nie mogłem zapominać o tym, że jest prawdziwym życiem Willa i jego największą miłością.
    – Reansa. Witaj.
    Uśmiechnęła się, pozostała jednak skupiona na Mirbym. Oboje wiedzieliśmy, że mój przyjaciel potrzebuje jej w swoim życiu, ostatnio nawet trochę bardziej, więc to z nim powinna się najpierw porządnie przywitać.
    Tkwili tak w uścisku przez kilka minut, w tym czasie ja spoglądałem na towarzyszy, jak wyłaniają się ze statku, wydostając także bagaże, w których znajdował się dobytek potrzebny na przeżycie najbliższych sześciu tygodni. Obserwowałem przy tym Joega, jak wydaje polecenia i wyjątkowo wkłada serce w wykonywanie obowiązków, pomagając przenieść jedną ze skrzyń zawierających sprzęt. Jakby ten jeden raz naprawdę mu na czymś zależało.
    – Navy?
    Spojrzałem w stronę zakochanej pary, oboje uśmiechali się mniej nerwowo, jakby obecność ukochanej osoby działała kojąco, uspokajająco. Szkoda, że mnie nie było dane czuć tej magii.
    Reansa wyciągnęła ramiona w moją stronę, co było jasnym sygnałem. Podszedłem bliżej i objąłem ją.
    – Cześć, miło cię widzieć – przywitałem się, obejmując ją w talii.
    – Ciebie również – powiedziała, oddając przyjacielski uścisk. Nie było w tym nic dziwnego, za każdym razem się tak witaliśmy, choć nie mogłem powiedzieć, bym czuł się wówczas komfortowo. Tym razem za tym sposobem powitania kryło się coś więcej, kiedy Reansa wyszeptała mi do ucha: – Spotkajmy się po kolacji, muszę ci o czymś powiedzieć.
    Odsunąwszy się od niej, starałem się nie dać po sobie poznać, iż usłyszałem właśnie coś zaskakującego, bo nie mogłem pozwolić, by Will zaczął coś podejrzewać. To nie mogło go dotyczyć już teraz, dlatego na powitanie Reansy, które skierowała do wszystkich, kiedy wysiedli ze statku, jak i na rozkaz Joega, zachowałem się odpowiednio i ruszyłem do bazy, jaką nam tu przygotowano, pozostawiając przyjaciela z jego ukochaną, by mogli się sobą nacieszyć, póki jest jeszcze ku temu odpowiednia okazja. Bo sądząc po tym, co słyszałem, właśnie stanęliśmy przed czymś, co było nieuniknione – przed wyzwaniem poznania prawdy o tym, kto kim jest i jaką ma rolę w tym wszystkim. Coś było całkiem na rzeczy, od nas zależało teraz, co takiego.
    Oto zaczynał się nowy rozdział. Ten, w którym muszę dowieść swojej wartości, znaleźć te przeklęte odpowiedzi i przeżyć, by wytrwać do epilogu życia, poznawszy, kto mi prawdziwie przyjacielem, a kto wrogiem.

2 komentarze:

  1. Ach, jak miło było wrócić do tego cudnego tekstu, który mi sprezentowałaś <3. No i dopiero teraz uświadomiłam sobie, że czasami jem jak Will. Za dużo podobieństw między nami! Hueheuhe.
    Oj, coś mi się teraz wydaje, że to powiedzenie "Madelyn to moja przyjaciółka" było taką przykrywką, skoro Madelyn potem ostrzegła przed Kirą naszego Granata. Ha. Kira potrafi kłamać.
    Ach, ależ mam banana, jak czytam, że Madelyn stała przy niszczarce i gapiła się chłodno na Willa! Ale największego banana wywołuje fakt, że Madelyn podobała się kiedyś Willowi. PISK NA CAŁE OSIEDLE PO PROSTU. Nie no, na całą Polskę, a nawet świat! Tak się tym jaram! A Madelyn pewnie patrzyła na niego chłodno, bo też jej się podobał hueuehueuheu. Tylko po co się do tego przyznawać?! A tu w domu taki plakat z gołą klatą Willa i serduszkami. I poduszka z głową Willa, do której się tuli XDDDDDDDDDDDDDDDD. Hueheheu. Chcę poduszkę z Willem, ej.
    Trudno mi sobie wyobrazić ten uśmiech, od którego chce się żyć, ale fajnie byłoby rzeczywiście mieć taki uśmiech XDD. Fajnie byłoby, jakby jakiś ziomeczek na ciebie spoglądał i: ej, chce mi się żyć. A jakby taki Will mi to w rzeczywistości powiedział... HOHOHO. Krew z nosa i ultradźwiękowy pisk!
    Awwww, uwielbiam tę reakcję Granata na uśmiech. No, uwielbiam!
    W sumie to smutne, że Will i Granat nieco się od siebie oddalili od czasu sprawy z kluczem, ech. Chciałabym ich też takimi zobaczyć... W sensie, jak się sobie zwierzają. Jak sobie piją jakieś piwo i się wspólnie śmieją.
    Awwww, Will tak uroczo postąpił z tą kobietą <3. Ale mnie zazdrość chwyciła, bo jej rękę dotknął... Pffff.
    Wow. W ogóle... jestem ciekawa, co się wydarzyło tam z Joegiem na dole, że Madelyn z nim rozmawiała i na dodatek powiedziała Granatowi, żeby "już jej nie ufał" :o, w sensie Kirze, wiadomo. Normalnie... Potrzebuję jakichś informacji, ej! W ogóle to czy oni się koniec końców poznali (znaczy z wiedzenia na pewno się znali)? Czy to jest tak w zamyśle? :o I czy Madelyn wie, że ma im pomóc w końcu? No, w sumie skoro mówi o Kirze, to może jednak wie... Ale to takie mgliste dla mnie, bo nic w sumie nie zostało powiedzianego wprost :o.
    No i pojawiła się ona. To dlatego ten rozdział jest taki jarający, a równocześnie brołkujący, i mam ochotę kogoś zabić. Takie idealnie ładne kobiety to nie powinny chodzić po świecie i jeszcze być przedstawicielkami tajnych organizacji ;____; od razu człowiek się gorzej czuje!
    "JEST PRAWDZIWYM ZYCIEM WILLA I JEGO NAJWIĘKSZĄ MIŁOŚCIĄ". No, jakbym w ryja dostała śledziem! BROŁKEN HART. UEEEEEEE. A co do Granata... wygląda tak, jakby akceptował Reansę tylko dlatego, że jest dziewoją Willa. Bo tak to w sumie nie widać, żeby jej lubił. No i... WTF, co ona od niego chce po kolacji :o. Aż mnie ciekawość zżera, no ej. Czyżby chciała mu powiedzieć coś, o czym nie wie Will? MOŻE KTOŚ JĄ ŚLEDZI I CHCE JĄ ZABIĆ?! *ŚMIERĆ REANSIEEEEE! Nie wytrzymałam... XDDDD*. Mam nadzieję, że to nie jest nic ckliwego w stylu: ej, zostań świadkiem na naszym ślubie albo: no, w ciąży jestem, ale nie mów Willowi *i wtedy wchodzi zamaskowany zabójca i ją zabija OHOHOHHOHOHOOH. A Marlu w tle zaczyna się śmiać jak psychopata XD*. Ach, ta wyobraźnia!
    GOD. Idealne zakonczenie. W ogóle świetny rozdział. Niby wiele się nie dzieje, ale ja się trzęsę wręcz z emocji. Może to z powodu Reansy *ŚMIERĆ REANSIE!!!!*, bo mnie już trzepie, jak o niej czytam XDD, może to z powodu tego uroczego, urodzinowego fragmentu... No, ale mi się podobało, ej. I ja chcę więcej. GOD. Dlaczego nie będzie Strangera w tym tygodniu. Umrę. UMRĘ. Dziękuję za dawkę nocnych emocji <3.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Te dwa tygodnie, kiedy przygotowywaliśmy się do rozpoczęcia misji na obcym terytorium, minęły mi jak jeden nie dzień, a sen, o którym nie wiem, ile zawierał w sobie prawdy. "- bardzo spodobał mi się ten fragment. Nie spodziewałam się takiej składni ale ona wszytko wypuklila i dodała intensywności.
    No ciekawa jestem jakby towarzystwo zareagowało gdyby oznajmil, że jego ciało jest wspomagane. Hmm...chyba słusznie trzyma to w tajemnicy.
    No tak definicja przyjaźni może się różnić u innych osób. Jedni widzą wszystkich znajomych jako przyjaciół a inni wybierają prawdziwych przyjaciół w bardzo szczególny sposób.
    Zemsta - aż zawibrowalo to słowo w tekście.
    Pełen skupienia i powagi wyglądał jak kapitan, za którym ludzie chcą podążać - faktycznie coś jest w tym Willie. Nor jeden pewnego by się za nim w ogień rzucił.
    Temat bardzo fajnie wpasował się w wypowiedź Will'a bardzo autentyczne.
    O kurcze faktycznie sytuacja się pokomplikowala z porucznik Mars. Hierarchia wydaje się bardzo ważnym czynnikiem a jej pozycja także mnie zaskoczyła.
    Życie agenta nie jest łatwe na każdym kroku przeszkody.

    OdpowiedzUsuń