ARSENAŁ

niedziela, 19 maja 2019

[15] PatoŻycie: Klątwa wiedźmy Alżbety ~ Ivy


Kiedy tylko zobaczyłam temat na ten tydzień, pomyślałam sobie, że najwyższy czas ponabijać się z otaczającej mnie zewsząd patologii i stworzyć opowiadanie, które będzie w nich uderzać. Wiadomo, niektóre sytuacje są podkoloryzowane lub całkowicie przeze mnie wymyślone, ale jeszcze przyjdzie taki dzień, kiedy to przedstawię więcej akcji, których się dopuścili! A, uwierzcie, do tego czasu dostarczą mi więcej materiału… ;)
Uwaga: tekst bogaty w wulgaryzmy, bo jak inaczej przedstawić PatoŻycie bez nich? To tak, jakby fotografa zostawić bez aparatu. Albo teleankieterów bez telefonów. Jedno bez drugiego nie istnieje!


***

Tubalny śmiech osiedlowego cwaniaczka, Marianka, przebijał się przez gwar rozmów toczonych w skromnym towarzystwie jego ziomków. Podchmielony, ledwo co utrzymywał równowagę na swych krzywych nogach, ale i tak chętnie sięgnął po kolejne piwo o błyskotliwej nazwie „Bawół”, oczekując, że ktoś mu użyczy zapomnianego przez niego otwieracza.
– Dafuq? – wybełkotał, patrząc błagalnie na rudego Bobka, który próbował oczarować Ziutę swoim nowym smartfonem, skrojonym jakiemuś dzieciakowi dzień wcześniej pod sklepem z zielonym płazem w logo. – Nikt nie poratuje kumpla w potrzebie?
– A, jebnij o murek – poinstruował go Czacha, najstarszy członek ekipy, sam korzystając z takiej formy dobrania się do życiodajnego nektaru. – Tylko uważaj, byś nie rozjebał butelki.
– Się wie!
Marianek, jak na osiedlowego cwaniaczka przystało, podszedł do tego zadania na luzie. Niczym magik zaprezentował butelkę w pełnej okazałości, po czym odważnie powtórzył manewr doświadczonego w boju kumpla. Zapomniał jednak, że rozmazujący się przed oczami świat zniszczy to przedstawienie. Najpierw zabrzmiał dźwięk tłuczonego szkła, po czym okrzyk rozpaczy, wraz ze słynnymi wstawkami z łaciny podwórkowej. Nawet sam Patryk Vega jeszcze nie użył takich w swoich filmach.
– Przecież ci mówiłem, debilu, żebyś uważał!
Marianek zlizywał sączącą się po jego nadgarstku pianę. Próbował uratować choć trochę piwa znaczącego kamienne schody, prowadzące do jednej z klatek w bloku, na których to pozwolili sobie biesiadować. Chrzęst szkła rozbrzmiał ponownie, kiedy Czacha skopywał je na dół, by czasem niedorobiony kumpel nie potknął się o własną głupotę i nie wylądował twarzą w samo centrum chmielnej tragedii. Nawet zauroczeni sobą Bobek i Ziuta wspomogli go w tym niemałym zadaniu.
– Zostaw już to. – Czacha zabrał wybrakowaną butelkę z lepkiej dłoni Marianka i zręcznie wyrzucił ją za murek, czemu towarzyszyło charakterystyczne plaśnięcie.
Całe przedstawienie, zza pożółkłej od palenia w domu firanki, obserwowała największa osiedlowa plotkara, pani Alżbeta. Widząc, co wydziwia młodzież, uchyliła skrzypiące okno i rozpoczęła swoją tyradę:
– Przeklęci gówniarze! Od prawie trzech godzin trwa cisza nocna, a wy drzecie się, jakbyście byli sami na tym osiedlu! – zaskrzeczała. – Nieroby, pasożyty socjalne!
– Babcia się tak w tym oknie nie wychyla, bo jeszcze orła pierdyknie! – Ziuta posłała starszej pani wredny uśmieszek. – I kto wtedy będzie robił naszej kochanej administracji za osiedlowy monitoring?
– Jesteś bezczelna! Poczekaj tylko, pogadam sobie z twoją matką.
Ziuta przewróciła oczami. Ten tekst był jej tak doskonale znany, że prawie już nim rzygała. Czy te babska nie mogły wymyślić czegoś nowego?
– I co mi zrobi? Da mi szlaban? Dziewiętnastolatce? Babcia, puknij się w łeb! – Zarechotała, a Bobek wraz z nią, czym sobie zapunktował. – I weź się schowaj, bo na wiedźmy polują. – Odwróciła się do ekipy. – Nosz kurwa, aż mi się odechciało tego piwa… Marianek, chcesz?
– Jeszcze pytasz? Dawaj! – Pochwycił butelkę i przytknął szyjkę do ust, jakby umierał z pragnienia. Donośnie beknął, akcentując, jakie było pyszne.
– Dzwonię na policję! – Pani Alżbeta odgrażała się, wymachując swoim starym telefonem. – Zobaczymy, kto wtedy będzie taki cwany!
– A se babcia dzwoni. Tylko się tam nie pierdyknij w adresie, jak to było ostatnim razem.
Starsza pani zniknęła za firanką, próbując dodzwonić się na numer alarmowy, kiedy życie przed klatką powoli powracało do normy. Bobek ponownie pokazywał coś Ziucie na telefonie, przy czym ta, niby od niechcenia, bardziej się do niego przysunęła. Położyła głowę na jego chudym ramieniu, naśmiewając z tego, co widziała na ekranie. Czacha przyglądał im się ze zmarszczonymi brwiami, starając stłumić w sobie zazdrość o niedoszłą dziewczynę, za to Marianek… Marianek był już w swoim świecie.
– Miała matka syna, syna skur – czknięcie – wysyna! – wydzierał się na całe gardło, przechadzając się od murka do murka. – Chciała go wychować na mokasyna! Niech żyje bimber! Bimber i ruskie fajki! Niech żyje Adidas i chińskie bajki!
Przeraźliwy jazgot niósł się echem po całym osiedlu, budząc nawet tych, którzy dotąd chwalili się, że mają twardy sen. Zdezorientowani, próbowali zrozumieć, co się tak właściwie stało, kiedy Marianek kontynuował swój mały koncert, tworząc to coraz ciekawsze teksty do znanych wszystkim piosenek. Aż dziw, że nikt jeszcze nie poznał się na jego talencie i nie poprosił go o pomoc w stworzeniu hitu wszech czasów!
– Mario, Mario… – Bobek poczęstował Ziutę papierosem, po czym sam wyciągnął jednego z paczki. Odpalił go zapałkami. – Masz w sobie tyle uroku, co martwa dziwka.
– Tyle uroku, co martwa dziwka? – Powtórzył tuż za nim. – Czyli że już cię nie wyrucham na hajs?
Chłopak zamierzał coś odpowiedzieć, ale powstrzymała go przed tym Ziuta.
– Bobi, strzym się. – Złapała chłopaka za kolano, mocno je ściskając. – Widzisz, jak już zalał palnik?
– No, schlał się bardziej od nas, a ile on tam wypił? Jednego Bawoła? Chyba traci formę. – Czacha oparł się o murek, spoglądając w okno pani Alżbety. – Albo tamta wiedźma rzuciła na niego urok.
– Urok? – Marianek zadrżał ze strachu. Umysł przesiąknięty mrożącymi krew w żyłach historiami, nawet w stanie upojenia, umiał wywlekać takie paskudztwa na wierzch. – Jaki kurwa urok?
– Frajerzy w brylach pieprzą, że raz na dwadzieścia pięć lat przychodzi taka noc, kiedy to najpotężniejsze wiedźmy z całego świata odprawiają rytuał mający na celu znaleźć odpowiedniego kandydata na swojego przydupasa. – Ziuta spojrzała na Czachę, a ten kiwnął głową na znak, aby kontynuowała. – Wiadomo, zdarza się, że takowy już kipnął albo jeszcze się nie urodził, dlatego te cierpliwie oczekują na następną datę, kiedy mogą powtórzyć zabawę.
– No i co ja mam z tym, do urwy nędzy, wspólnego?
Ziuta zaciągnęła się papierosem, wydmuchując cały dym na Marianka. Ten, jako jedyny niepalący w ekipie, zakasłał, próbując uciec od tego przemożnego smrodu.
– Nie wtryniaj się, dobra? Na czym to ja… A, już. No to, czekają sobie na ten kolejną noc, no i ona sobie przybywa. Wtedy znowu wyciągają żabie nóżki, oczy trolla, moherowy beret i inne wiedźmie pierdoły i zaczynają rytuał na nowo.
– A po czym da się poznać, że przydupas takiej wiedźmy istnieje? – Czacha udawał skupionego na powieści, próbując ze wszystkich sił nie wybuchnąć śmiechem na widok przerażenia w oczach niespodziewającego się najgorszego Marianka.
Ziuta zdeptała kiepa pod stopą. Splunęła przed siebie, po czym wsunęła do ust dwa listki gumy owocowej.
– Kiedy rytuał dobiegnie końca, wybrany przez siły wyższe człek zaczyna odpierdalać. Odporny na spore ilości procentów, po wypiciu jednego piwka gibie się na boki. Rozpieprza to, co sprawiało mu największą przyjemność. Nie umie ustać w miejscu, chociaż zazwyczaj jak gdzieś pierdolnie, to siedzi tam godzinami. Sypie podtekstami, które nie mają sensu… No, różnie, nie?
– Tak, tak, a koń bez głowy siedem kilometrów biegł. – Bobek był pełen sceptycyzmu. Może sam lubił nabijać się z mądrego inaczej kumpla, ale takie żarty wydawały mu się nieco przekombinowane. Nachalne.
Czacha miał ochotę wziąć go za te rude kłaki i wyprowadzić w szczere pole, gdzie by nakopał do tego suchego tyłka, ale się powstrzymał. Zacisnął jedynie pięści, rzucając mu gniewne spojrzenie, sugerujące jedno: albo się dopasujesz, albo stąd zjeżdżasz.
– Bobi, ale z ciebie kretyn, ja pierdykam! – Ziuta odsunęła się od niego, jak poparzona. Zabolało to rudzielca. Skrzywił się, za to Czacha jarał się tym jak neony w burdelu. – Zerknij no na niego!
Marianek kiwał się na boki, skupiając się na swoich znoszonych adasiach. Próbował wymyślić piosenkę o nich, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Wena się wyczerpała, ku uciesze rozwścieczonych mieszkańców osiedla.
Bobek zamierzał coś odpowiedzieć, ale wtedy pomiędzy bloki wjechał radiowóz. Przerażone towarzystwo zerwało się ze schodów, w biegu zbierając pozostałości po imprezie. Jedynie Marianek nic sobie nie robił z tego, że policjanci opuszczają pojazd i zmierzają w ich kierunku. Czacha, niewiele myśląc, złapał go za kaptur i wciągnął na klatkę, gdzie inni pomogli mu przetransportować kumpla do mieszkania.
– Zadzwoniła. – Ziuta opadła ciężko na podłogę. – A to stara franca! Niech no ja ją tylko spotkam na klatce. Jak jej strzelę liścia w ten zasuszony pysk, to się obróci z dwa razy i jebnie o ścianę.
– I będziesz się o gówno mazać? – Czacha zajął miejsce koło niej. Bobek podtrzymywał Marianka, aby ten nie wywinął orła. – Znam lepszy sposób, aby jej dopiec.
– Niby jaki? – Chciała wiedzieć.
Czacha uśmiechnął się szeroko.
– Po prostu – wskazał na Marianka – odseparujemy od niej przydupasa!
Ziuta wyszczerzyła się do niego, jakby powiedział jej najlepszy komplement świata. Za to ten wiedział, że ta, choć zauroczona Bobkiem, prędzej czy później i tak będzie jego.
Imprezowicze zgodnie stwierdzili, że ich kolega nie byłby w stanie wdrapać się na trzecie piętro, dlatego poprowadzili go do pokoju Czachy. Ułożyli go tam na nadmuchanym do połowy materacu, przykrywając powypalanym przez papierosy kocem. Bobek umieścił obok niego wiadro z wodą i jakąś podróbką Domestosa, aby – w razie wpadki – miał gdzie opróżnić żołądek.
– To my znikamy. – Ziuta złapała Bobka za rękę i prawie wytargała go z mieszkania. Tamten złapał się ściany, aby nie paść jak długi.
– A psy?
Dziewczyna przekrzywiła głowę, a jej kruczoczarne, z widocznymi odrostami włosy opadły na lewe ramię.
– Nie bój żaby. Buszują po tym bloku, a ja mieszkam w drugim, co nie?
Posłała mu całusa i wyszła naprzeciw nocy.
Za to pani Alżbeta, wychylająca się zza firanki, chętnie by zazgrzytała zębami na widok idących na luzie imprezowiczów, a że sztuczna szczęka była dopiero do odbioru, mlasnęła po prostu językiem, nucąc cichutko pod nosem:
– Znowu w życiu mi nie wyszło...

4 komentarze:

  1. Miałam już okazję słyszeć (nawet na własne uszy trololo) patoli z twojego podwórka. Wciąż się dziwię, jak z nimi wytrzymujesz, bo ja bym wyjęła chyba siekierę spod łóżka (nie żebym ją tam trzymała... hehe) i wyskoczyła na nich z jakąś straszną maską, ubrana w białe prześcieradło. Ale by spierniczali, kradzione ajfony by wylatywały na chodniki (If you know what I mean).
    "Niech żyje bimber! Bimber i ruskie fajki! Niech żyje Adidas i chińskie bajki" - ja już ci mówiłam, że mnie ta rymowanka totalnie rozwaliła (a przy okazji kupiła, choć raczej z bimbru cieszyłby się mój brat, ja mogę się ew. cieszyć z adidasów i chińskich bajek!).
    "– Tyle uroku, co martwa dziwka? – Powtórzył tuż za nim. – Czyli że już cię nie wyrucham na hajs?" <3 <3 <3. Tyle razy czytałam ten tekst, a i tak za każdym razem mnie bawi.
    A ten urok wiedźmy Alżbiety... MATKO.
    Pato życie powinno zniesmaczać, a jednak w tym przypadku po prostu rozwala człowieka, co mi się bardzo podoba. Sama bym chciała takich bohaterów spotkać po drodze, co to śpiewają o chińskich bajkach i opowiadają sobie o miejskich legendach, trolololo. Chociaż... dobra, wiem, że ta prawdziwa patola to nic miłego! Mam takie ziomki za blokami. Też całkiem dobry materiał na stworzenie opowiadania.
    Pojawił się i on... Wszechmocny Domestos! Laura byłaby dumna. W sumie też jestem dumna, tylko że ostatnio Domestos z kibla mi wyparował. Ej, czekaj. W ogóle że ich było stać na Domestosa, a nie na jakiegoś Agenta? Wow. To są w lepszym położeniu niż biedni studenci! Może komuś podpierdzielili? Np. jakiejś pani Barbarze z osiedlowego sklepiku?
    Kończę to masłolamento. Dzisiaj jakaś słaba ta wena do komentowania. Ale czekaj mnie tu. Jeszcze powrócę z mocarnymi komciami aww. Lovki, buziaczki i inne gówna *w tym miejscu milion serduszek i całujących emotek, jakkolwiek to brzmi*. Yoł.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, ale dawno nie czytałam nic od ciebie. Po takiej przerwie taki tekst kopie podwójnie. Wszystko jest tak świetnie skonstruowane: dialogi, bohaterowie, opisy, cała historia. Wow. Dosłownie szło usłyszeć to całe blokowe patożycie.
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha :D To ciekawe zjawisko socjologiczne, że patola w Polsce jest wszędzie taka sama :D Ale do tekstu - świetne dialogi, żywcem wyjęte z patologicznego podwórka (chociaż ja bym dołożył jeszcze przekleństw. I bardzo brakowało mi "kurew" zamiast przecinka, ale to taki szczegół, żeby do czegoś się przyczepić :P) A co do historii, jest dość niespodziewana, nie myślałem że patusy są na tyle kreatywne aby wymyślić ścieme o uroku :D Z chęcią przeczytam coś jeszcze w tych klimatach :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej :)
    O tak, to jest ta zacna patologia, co to się ją na Śląsku i w okolicach spotyka, co się ma za książęta i księżniczki, co nie widzi dalej niż poza swoje podwórko i ma takie życiowe rady, że aż się boję przechodzić obok takich ludzi. Świetnie wpleciony temat, sarkastyczne wstawki, zabawne dialogi i ja wiem, że czytam coś Twojego. Myślałam, że przekleństw będzie trochę więcej, niemniej dzięki wielkie za tę scenkę, bo prawdziwe to, com przeczytała.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń