ARSENAŁ

poniedziałek, 18 marca 2019

[6] Alianci Nocy: The paranoia is in bloom ~ SadisticWriter


Alianci Nocy staną się najwyraźniej serią, w której będą dominować sytuacje z mojego życia codziennego, bo ilekroć się coś wydarzy, od razu myślę o tym w kontekście opowiadania. No i zawsze wleci jakaś piosenka, która pasuje do całości.

***
– Czy wy też tak macie, że kiedy ktoś za wami idzie, wyobrażacie sobie, że chce was zajebać łopatą?
– Nie – padła zgodna odpowiedź.
– Bo wiecie, można by sobie wizualizować, że ktoś wbija wam nóż pod żebra, ale ja tam zawsze widzę oczami wyobraźni człowieka z łopatą. To nawet całkiem zabawne z perspektywy czasu. Trochę mniej zabawnie jest wtedy, kiedy idziesz środkiem chodnika o czwartej nad ranem i rzeczywiście czujesz oddech potencjalnego mordercy na swoim karku. Co prawda Wrocław został ostatnio ochrzczony miastem nożowników, ale ja choćbym chciała, widzę w swojej głowie wyłącznie łopatę. To musi być tragiczna śmierć. Wyobrażacie sobie te nagłówki z napisem: „Zginęła, bo ktoś przypierdolił jej w nocy łopatą”? Cóż, w sumie lepsza zabawna śmierć, niż nijaka śmierć, prawda? Poza tym zawsze chciałam umrzeć młodo, nie doczekując się zmarszczek. Starzenie się musi być okrutne. Ja już mam siwe włosy na czubku głowy. Ostatnio fryzjerka mnie wyśmiała, że w wieku dwudziestu czterech lat mam takiego jebutnego białego skurwysyna na głowie. Wyrwałam go, ale pojawił się kolejny. Ciekawe, ile takich włosów miała fryzjerka, skoro farbowała się na czarno. Stara raszpla. No, dobra. Nie wyglądała tak znowu staro.
Nastała długa cisza.
– Przestaniesz w końcu pierdolić? – zapytała Maru. Akurat siedziała na parapecie w kuchni i trzymała w ręku kieliszek wina. Nawet ona była już wyjątkowo ubrana w piżamę.
Zmarszczyłam czoło i zarzuciłam na plecy czarny plecak z kocimi uszkami. Od jakiegoś czasu pasek, który robił za podtrzymującą rączkę wisiał zerwany, mocno rzucając się w oczy. Byłam zbyt leniwa, żeby go przyszyć. Poza tym przyszywanie jednego cholernego paska skończyłoby się przyszywaniem wielu innych rozpadających się gówien, które czekały w szafie na swoją kolej. I pomyśleć, że w plecaku zawsze trzymam igłę z nitką…
Założyłam na uszy bordowe słuchawki i zapuściłam nową playlistę. Pierwszą losowo odtwarzaną piosenką było Uprising od Muse (tak, wciąż mnie bolało, że dużo z nich pojawiło się w Zmierzchu, którego fanką bynajmniej nie byłam). Aż naszło mnie na mruczane śpiewy. W końcu była czwarta rano i nikt się tutaj nie kręcił.
– The paranoia is in bloom, the P-R transmissions will resume – zanuciłam, nakręcając bordowy kabel na palec. Stopy kiwały się w rytm muzyki, czyniąc moje kroki bardziej chwiejnymi. Chociaż nie. Może to wino mi je wykręciło. Tabletki, które zażywałam, miło rozkręcały imprezę, czyniąc każdy alkohol podwójnie obfitym w procenty. I pomyśleć, że nienawidziłam tańczyć.
W mojej głowie wykiełkowała maniakalna myśl. I podpowiadała mi, że powinnam spojrzeć w tył, ponieważ serce zabiło niespokojnie w mojej piersi, wprowadzając mnie w dobrze znany stan zagrożenia. Obróciłam się dystyngowanie  w tył…
– Jasne – mruknęła Maru z głośnym prychnięciem.
…i odetchnęłam z ulgą, gdyż nikt za mną nie podążał. Zgłośniłam muzykę i zaczęłam wywijać kablem, próbując się skupić na tym, żeby nie obracać się ciągle w tył. Nic nie mogłam poradzić na to, że wmawiałam sobie istnienie za moimi plecami ludzi, którzy w ogóle nie istnieli. W głowie ciągle siedziała mi łopata. Oczami wyobraźni widziałam, jak roztrzaskuje się na mojej czaszce i…
– Mon cheri – usłyszałam rozbawiony głos Nathaniela, który odchylał się na krześle i czytał jakąś starodawną książkę – katastrofizacja to coś, nad czym powinnaś pracować, pamiętasz?
– Racja. Przecież śmierć nie czai się za każdym rogiem – zaśmiałam się niemrawo i spojrzałam mimowolnie w bok. Z ciemnej uliczki wynurzył się jakiś zakapturzony osobnik, który skierował swoje kroki w moją stronę.
Zesztywniałam. W takich sytuacjach katastrofizacja sama tkała w mojej głowie najróżniejsze scenariusze. Nawet brane głęboko wdechy nie bardzo pomagały. Musiałam ściszyć muzykę, żeby dokładnie wsłuchać się w kroki.
Przyspieszyłam znacząco swój chód, wyjątkowo skręcając do parku. Okazało się, że tajemniczy osobnik, który siedział mi na ogonie, zrobił to samo.
Cholera. Cholera, cholera, cholera. Zajebie mnie, jak nic. Czy miał w ręku łopatę? Nie. Od razu bym ją dostrzegła. Ale przecież Wrocław to miasto nożowników. W wakacje jakiś szaleniec zadźgał nam nawet sprzedawczynię, która pracowała w przydrożnym warzywniaku. Jego łysa pała i psychodeliczny uśmieszek z listów gończych śniły mi się po nocach. Przez niego każdy łysy w tramwaju był powodem, by spierdolić i pójść w określone miejsce na piechotę. Na szczęście złapali go jacyś Ukraińcy. Akurat postanowił przejść się na wały, żeby opalić swój kryminalny łeb pozbawiony włosów. Wtedy złapała go policja.
Kroki były już tak blisko moich pleców, że zesztywniałam. Zaczęłam zadawać sobie pytanie, dlaczego, do cholery, nie kupiłam do tej pory gazu pieprzowego, albo dlaczego nie brałam ze sobą w taką nocną podróż scyzoryka.  
Obrócić się czy nie obrócić? Wolę zginąć czy może jeszcze kilka lat pożyć? Miałam tylko kilka sekund na decyzję. Albo zrobię z siebie debila, albo uratuję swoje życie. Co wybieram?
– Leczenie w psychiatryku – zsumowała moje zachowanie Maru, przewracając oczami.
Nie wsłuchując się w jej docinki, obróciłam się gwałtownie w tył, uginając przy tym nogi, jakbym szykowała się do ataku. Brakowało jeszcze wyciągniętych przed siebie dłoni, które ułożyłabym jak wprawiony karateka. Zaskoczony mężczyzna uskoczył w bok, robiąc przy tym wielkie oczy. W jednej dłoni trzymał paczkę paprykowych Lays’ów, a w drugiej Żubra. Przeszedł obok mnie, oglądając się jeszcze do tyłu, jakby chciał się upewnić, że go nie zaatakuję.
– Cóż – zaczęłam cicho, drapiąc się w tył głowy. – Chyba przestanę ufać swojej paranoi. Najwyraźniej chce mnie czegoś nauczyć.
– Tego, że jesteś pojebana?
– Daj spokój. To już dawno wiem. – Wzruszyłam obojętnie ramionami, uśmiechając się ironicznie do swoich myśli. – Od dziś oficjalnie nie patrzę się w tył. Często się mówi, że nie można patrzeć za siebie, tylko przed siebie, prawda? To w końcu się do tego zastosuję.
Z twardym postanowieniem ruszyłam przez przyciemniony park, który oświetlały wyłącznie słabe światła lamp. Przez chwilę naprawdę czułam, że mogę wszystko. A potem odskoczyłam w bok jak oparzona, wydając z siebie dziki bełkot nieprzypominający krzyku, bo drzewo, na które spojrzałam, wyglądało jak człowiek, który dzierżył w ręku łopatę.
Chwyciłam się za serce i wzięłam kilka głębokich wdechów.
– Pierdolę to. Biegnę do domu.
Z takim oto nastawieniem przeleciałam przez pasy, gdzie światła migały na pomarańczowo, minęłam nocnego marka ze swoim otępiałym psem, a potem stanęłam przed klatką, wpisałam z prędkością światła kod do domofonu, chwyciłam za klamkę i… przyjebałam głową w szybę. Gdzieś obok usłyszałam dźwięk, który poświadczył o tym, że kod został źle wpisany.
– Nigdy więcej nie wychodzę z domu – burknęłam do siebie, wyjmując z kieszeni klucz. – No i piję od dziś mniej wina.
Nathaniel i Maru wymienili znaczące spojrzenia. Z ich twarzy można było rozczytać tylko jedno stwierdzenie: „Już to widzę”.

2 komentarze:

  1. Okej, chcę się tylko upewnić - Maru i Nathaniela widzisz nawet jeżeli są u Ciebie w domu a Ty jesteś na mieście? Dobrze rozumiem tekst? :P A teraz wracam do fragmentu. Doskonale to rozumiem! Też zawsze wyobrażam sobie jakieś niespodziewane ataki przez ludzi idących w tym samym kierunku co ja. Chociaż jeszcze nigdy nie wyobrażałem sobie smierci od łopaty :P Podoba mi się jak prowadzisz dialog ze swoim alterego. Ogólnie, bardzo fajny tekst :D Jest taki "życiowy" i prawdziwy :D Czekam na coś kolejnego z Aliantów Nocy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dokładnie tak! Oni jakby żyją w swoim własnym świecie! Trudno to opisać, ale działa to na takiej zasadzie, jakby ktoś sobie coś wyobrażał, równolegle popierniczając po mieście, o!
      Cieszę się, że Alianci przypadli ci do nocy c: sytuacji z życia w ich wykonaniu na pewno będzie więcej!

      Usuń