ARSENAŁ

poniedziałek, 18 marca 2019

[6] Alan i Rubin: Rozdział III część 2 ~ Kamil


Małe ostrzeżenie przed przeczytaniem - tekst jest trochę długawy (prawie jak Wampir z Epoki pary i magii). No i sugeruję przed przeczytaniem tej części zapoznać się lub odświeżyć sobie część 1 (jest w seriach. Bitwę Zimnego Kwiatu też się opłaca, bo w tekście jest nawiązanie).
Co do samego fragmentu, rozdział III napisałem ponad rok temu, gdy dopiero zaczynałem tak na poważnie podchodzić do pisarstwa. Starałem się wychwycić wszystkie błędy, no ale jestem bardzo dumny z tego rozdziału, a wiadomo, że “pańskie oko konia tuczy”, więc pewnie na sporo rzeczy przymknąłem oko lub ich po prostu nie zauważyłem... A co do słów kluczy w tekście, tak się fajnie złożyło, że tylko musiałem dodać “nie żyjesz” i zmienić zdanie żeby użyć “papier” (bo była po prostu kartka) reszta była :D Miłej lektury :D



Rozdział III część 2
Sto lat wcześniej, 16-17 kwiatu 1124 rok Po Uwolnieniu.


            Następnego ranka, Alan obudził się o świcie, obok niego leżała naga Malvina. Wstał najciszej jak umiał z łóżka. Skradając się, szedł po „ścieżce” z ubrań, zakładając swoje. Gdy doszedł do drzwi, obejrzał się. Cholerne poczucie obowiązku - westchnął i wyszedł. Może mogłoby nam być dobrze razem… Ale związałem już swoje życie z Łowcami, nie mogę teraz nagle się rozmyślić i zamieszkać w Wysokim Lesie. A poza tym, w końcu było Święto Kwiatów. Znalazła sobie chłopaka na tą jedną, wyjątkową noc. Chociaż Malvina nie jest tego typu dziewczyną… Dobra, nie mogę już o tym rozmyślać. Mam zadania do wykonania, muszę skupić się na tym. Z ciężkim sercem wszedł do swojego domu. Tam wziął papier z szuflady, a następnie napisał swojej matce, że musi już wyruszyć dalej. Następnie wziął swój plecak i wyszedł.
            Alan postanowił jeszcze przed opuszczeniem miasta odwiedzić grób ojca. Znów wszedł na Aleję Wielkich. Szedł nią wzdłuż do samego końca. Mijał posągi ważnych osobistości. Cesarz Obred Drugi – ten, który zakazał niewolnictwa. Archont Klarys z Dębowni – ten, który wprowadził demokrację. Sienna z Tumultu – poetka wszech czasów. I wielu innych. Alan spoglądał na posągi, znał ich wygląd i opisy na pamięć, chodził tędy setki razy. Jego ojciec nie żył od trzydziestu lat. Zginął w pożarze stolarni. Przez pierwszy rok chodził na cmentarz dzień w dzień. Do incydentu ze starszym bratem, Erinem.
Założył on własny zakład stolarski na miesiąc przed tragedią, przez co nie było go w dniu pożaru w warsztacie. Alan miał o to do niego żal, uważał, że gdyby pomagał ojcu w pracowni, to do pożaru nigdy by nie doszło. W rocznicę śmierci, gdy jak co dzień stał nad grobem swojego ojca, przyszedł również jego brat. Gdy tylko zobaczył Erina, poczuł jak krew się w nim gotuje.
- Czego tu chcesz? - powiedział opryskliwie do niego.
- Zobaczyć się z tatą i może z tobą porozmawiać.   
- Nie zobaczymy już go i to właśnie przez ciebie! Nie mam ci nic więcej do powiedzenia! - krzyknął Alan i zaczął iść w stronę bramy cmentarnej.
- Alan!                       
- Zamknij się! - gwałtownie się do niego obrócił – Gdyby nie twoja ambicja, ojciec nadal by żył!
-Przecież to nie moja wina, dobrze o tym wiesz! Ojciec zawsze chciał, żebym otworzył własną pracownię.
            Alan nie wytrzymał, podszedł do Erina i uderzył go z całej siły pięścią w twarz. Starszy brat zachwiał się i przewrócił. Z przerażeniem czekał na kolejny cios, ale Alan już z powrotem szedł w stronę bramy cmentarnej. Gdy młodszy elf opuścił cmentarza, trochę ochłonął. Pomyślał, że Erin ma odrobinę racji i faktycznie ich ojciec chciał, żeby jego brat miał własną pracownię. Mało tego, po pożarze chciał nawet przygarnąć go i matkę, Alan jednak uparł się i nie skorzystał z pomocy Erina. Nie chciał mu wybaczyć. Mógł przecież tam być i mu pomóc. Mógłby wynieść ojca z płomieni. Albo w ogóle by nie doszło do pożaru, bo przypilnowałby ojca, żeby nie zasypiał z fajką nad trocinami.
            Później rzadziej chodził na cmentarz, nie chciał znowu spotkać brata. Aż w końcu wyjechał z Wysokiego Lasu i udał się na szkolenie Łowców.
            Obecnie, na końcu Alei Wielkich skręcił w ulicę Świątynną. Cmentarz ciągnął się przez prawie całą jej długość. Przeszedł przez bramę cmentarną i udał się na grób ojca. Jego nagrobek nie wyróżniał się zbytnio od innych, prosty z krótkim opisem. „Tu leży Mathaias. Zginął w pożarze pracowni w 1094 roku Po Uwolnieniu. Przeżył 498 lat.” Matka Alana nie chciała żadnego wymyślnego epitafium.
            Alan stał chwilę nad grobem, zamyślony. Nagle usłyszał:
- Byłby z ciebie dumny.
            To był głos jego brata.
- Erin! Co ty tutaj robisz?
- Podobno wróciłeś do miasta. Chciałem się z tobą spotkać i pomyślałem że pewnie będziesz chciał odwiedzić grób ojca.
Zapadła niezręczna cisza. Erin stał kawałek oddalony od niego. Alan spojrzał niepewnie na brata i powiedział:
            - Wiesz, chciałem cię wiele razy przeprosić. Zachowałem się bardzo niedojrzale. Ale jakoś tak, no wiesz... Przepraszam, że cię uderzyłem. Że obwiniałem cię za śmierć ojca. Że odsunąłem się od ciebie.
- Daj spokój, miałeś prawo być wściekły. Szkoda tylko, że wyładowałeś swoją frustrację na mnie – uśmiechnął się,           dotykając ręką miejsca w które uderzył go Alan trzydzieści lat temu – Bardzo brakowało mi ciebie, bracie. Posłuchaj, wiem że masz jeszcze ciężką i długą przeprawę przed sobą i nie chcę cię zbyt długo zatrzymywać... Ale musisz wiedzieć, że biorę ślub! W połowie miesiąca Żniw. Obiecaj mi, że przyjdziesz!   
- O cholera! Kto jest szczęśliwą wybranką?
- Pamiętasz Elzę?      
- Pewnie, że pamiętam! Jak taka piękna dziewczyna zgodziła się wyjść za takiego niedorajdę? 
Oboje zaczęli się śmiać. W jednej chwili zniknęło to niezręczne uczucie które wcześniej odczuwali. Później zaczęli już normalnie rozmawiać i opowiadać co u nich się zmieniło przez ten długi czas gdy nie mieli ze sobą kontaktu. A następnie, przed południem Alan postanowił ruszyć dalej w drogę.            
            Ruszył w stronę Księżycowego Gaju. Był oddalony o pół dnia drogi od Wysokiego Lasu. Alan postanowił, że pójdzie traktem i poszuka jakiejś podwózki. Szczęśliwym trafem spotkał woźnicę, który sprzedawał skórzaną odzież w Wysokim Lesie. Zatrzymał się obok Alana i zapytał dokąd teraz się udaje. Alan mu odpowiedział, woźnica kazał mu wejść na wóz bo jedzie w tym samym kierunku. Elf nie zastanawiał się długo i wskoczył od razu.
            Tym razem woźnica był bardziej skory do rozmowy. Chwalił się, że sprzedał prawie cały towar, ilością wypitego wina i z iloma dziewczynami tańczył. Zapytał również czemu Alan zmierza w stronę Księżycowego Gaju. Alan powiedział mu, że ma zadanie do wykonania i zmierza tam do swojego duchowego drzewa.
            - Panie! To mi pachnie druidami! A przecież pan ma symbol Łowców! - zawołał na to woźnica.
- W zasadzie, za dużo się pan nie pomylił. Łowcy są pewnym odłamem druidów – Alan zaczął opowiadać elfowi na wozie z pełnym entuzjazmem o różnicach i podobieństwach między jednymi a drugimi – Zarówno my jak i oni, jesteśmy zatwierdzeni na mocy dekretu Cesarza Obereda Pierwszego. Mamy nawet podobne poglądy, lecz my nie narzucamy ich swoim członkom. Łowcy nie marnują czasu na zbędną filozofię. Różnimy się też metodami obrony natury. Druidzi uważają, że należy jak najmniej ingerować, a wszystko samo się wyreguluje. My natomiast wolimy działać, wierząc że to dzięki temu właśnie powstaje harmonia w naturze. Różnimy się również metodami ingerencji. Druidzi, jeśli już majstrują przy przyrodzie, to preferują magię, a my bardziej konwencjonalne metody – uśmiechnął się i poklepał nóż w cholewie - Często da się słyszeć dowcipy, że Łowcy to osoby, które nie mogły zostać druidami z powodu braku zdolności magicznych. Ale nie jest to prawda, czasami używamy magii, przechodzimy też różne rytuały i jesteśmy wspomagani zaklęciami. Ale rzadko kiedy posiadamy moc porównywalną do druidów.
- Zaiste, bardzo to ciekawe panie - woźnica faktycznie słuchał z zaciekawieniem - A o co chodzi z tym drzewem dusz?
- Hmmm... Druidzi wierzą, że cała natura żyje w symbiozie. Uważają, że wszystko jest ze sobą połączone „więzami duchowymi”. Jako przykład najczęściej pokazują właśnie duchowe drzewa. Każde stworzenie posiada odbicie swojej duszy w jednym, konkretnym drzewie. Bardzo często po „połączeniu” - przy tym słowie Alan palcami wskazał cudzysłów - to co dzieje się z drzewem, odczuwa na swój sposób osoba połączona z drzewem. Aby „połączyć się” ze swoim duchowym drzewem, trzeba odprawić magiczny rytuał. Dlatego najczęściej robią to druidzi. Podobno dzięki temu zyskują nieograniczoną, dodatkową moc magiczną, czerpaną z właśnie z tego połączenia. A przynajmniej tyle zrozumiałem z tego, co mówili nam protektorzy.
Woźnica zrobił minę jakby właśnie zobaczył smoka. Ewidentnie nie docierała do niego idea symbiozy, Alan postanowił więc nie męczyć go nią dalej. Gdy odwrócił się, zauważył, że na wozie są dość grube skórzane rękawice.
- Widzę, że nie wszystko się sprzedało – powiedział.
- A bo wie pan, idzie lato, to ludzie nie kupują grubych rzeczy.
- Ja je chętnie kupię!
Woźnica spojrzał na niego krzywo
- Panie, nie wezmę od Łowcy pieniędzy! Nie godzi się! Ja jestem wychowany po staremu i mnie nauczyli, że Łowcom trzeba pomagać we wszystkim. Proszę – wręczył je Alanowi – niech pan potraktuje to jako pomoc Łowcom.
- Dziękuję bardzo panu! – uśmiechnął się Alan.      
W końcu dojechali na rozstaje dróg parę godzin po południu, Alan zeskoczył z wozu.
- Panie, to był zaszczyt wieźć przyszłego Łowcę.
- Bez przesady. Dziękuję za podwózkę! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy!
- Ja również, panie – powiedział woźnica i ruszył w prawo. Alan zaś skręcił w lewo do Księżycowego Gaju.
           
***
            Łowcy, podczas czwartego roku szkolenia mają za zadanie odnalezienie swojego duchowego drzewa. Aby mogli zacząć poszukiwania, są wprowadzani w magiczny trans, w którym mają wizję. W niej dostrzegają czasami niepewną przyszłość, częściej rzeczy z odległej przeszłości, ale zawsze widzą obraz drzewa które zesłało im tą wizję. Następnie wyruszają w podróż, aby je odnaleźć. Uczą się dzięki temu lasów – muszą przecież obejść ich kilkadziesiąt, aby je odnaleźć. Wielu również dzięki temu przekonuje się do filozofii „symbiozy”.
            Alana drzewo znajdowało się w Księżycowym Gaju. Był to wysoki, prosty i mało rozgałęziony miedzioliść. To wyjątkowa roślina – podłużne liście posiadają miedzianego koloru użyłkowienie. Kwiaty są brązowe, pachną podobnie do kwiatów lipy. Owoce przypominają orzechy laskowe. Drewno natomiast jest bardzo sprężyste i odporne na pękanie. Niektórzy stolarze umieją poddać je odpowiedniej obróbce, dzięki czemu daje się kształtować jak rozgrzany metal. Ojciec Alana był jednym z takich stolarzy i przekazał mu całą swoją wiedzę.
            Alan dotarł bez problemu do swojego drzewa. W całym gaju rosło tylko kilka miedzioliści. Elf podszedł do niego i go dotknął. Poczuł znowu to uczucie, jakby piorun przechodzący między nim a drzewem, a później przyjemne ciepło. Spojrzał w górę. Było wyższe od niego jakieś osiem razy i cztery razy szerszy. Postanowił się na nie wspiąć i poszukać odpowiedniej gałęzi. Zostawił torby na ziemi, poszukał liny. Na jednym końcu zawiązał znaleziony gruby patyk. Zarzucił w górę licząc, że zahaczy o jakąś gałąź. Udało się dopiero za trzecim razem. Sprawdził swoim ciężarem czy lina wytrzyma i czy węzeł nie puści, po czym zaczął wspinaczkę. Zajęło mu to tylko kilka sekund. Gdy dotarł do gałęzi na której trzymała się lina, spojrzał w dół. Był około w trzech czwartych wysokości drzewa. Gałąź na której stał była za gruba na łuk. Zaczął wspinać się wyżej, już bezpośrednio po drzewie. Zwinny niczym wiewiórka, przeskakiwał coraz wyżej. W końcu zobaczył odpowiednią gałąź. Długa, prosta, bez dodatkowych sęków, przez większość długość o jednej średnicy. Wyciągnął swój nóż myśliwski z cholewy i zaczął ją ciąć. Drewno było bardzo twarde, przez co długo mu to zajęło, ale w końcu się udało. Alan zszedł równie sprawnie z drzewa jak na nie się wspiął. Zabrał swoje rzeczy i poszedł szukać miejsca na ognisko. Musiał teraz działać szybko, póki w gałęzi były jeszcze świeże soki. Uciął odpowiadającą mu długość. Naprędce rozpalił ogień z drewna, które pozbierał z ziemi, a następnie wrzucił do niego drewno z miedzioliścia. Zaczęło skwierczeć ale nie palić się.
            Alan chwilę trzymał gałąź w ogniu. Musiał wyczekać na odpowiedni moment – chwilę za wcześnie i drzewo byłoby nadal twarde, chwilę za długo i zaczęłoby się palić. Założył skórzane rękawice, wyciągnął drewno z ogniska. Było na tyle miękkie, że mógł nadać kształt rękoma. Wygiął gałąź na końcach do środka i odstawił ją, żeby wystygła. Po około godzinie łuk był gotowy. Nałożył cięciwę ze ścięgien jelenia, które przygotował dwa miesiące temu. Alan, przez nauki na Łowcę, zawsze wolał mieć parę wysuszonych ścięgien przy sobie – nigdy nie wiadomo, czy nie będzie musiał naprędce zmienić cięciwę.
Pomyślał, że pora wypróbować łuk. Z pozostałości po gałęzi wykonał parę strzał. Groty i pióra na lotki, podobnie jak cięciwy, również miał przy sobie. Ruszył w kierunku północnym. Szedł tak około godziny. W tym czasie upolował królika i dzika. Łuk sprawdzał się doskonale. Nie było potrzeba dużo siły, aby go napiąć, a strzały latały z niezwykłą prędkością. Gdy skończył polować, zdjął cięciwę z jednego z ramion łuku. Następnie zdjął z siebie uprząż i zaczął ją dostosowywać do broni.
            Uprząż była wyjątkowa – wykonana ze skóry, zapinana w pasie oraz przekładana przez ramiona na skos. Miała podpinane wiele chwytaków oraz haczyków wykonanych z metalu i kości, o które można było zaczepić pochwę, kołczan albo jeszcze coś innego, w zależności od potrzeb Łowcy. Elfy podpatrzyły ją od krasnoludów podczas Kyânos Haima Pôlemos– Wojny Błękitnej Zimy. Takie uprzęże nosili Berserkowie, krasnoludzcy wojownicy walczący w amoku. Zginęło wtedy z ich rąk wielu szlachetnie urodzonych elfów, stąd nazwa wojny nawiązująca do powiedzenia o krwi arystokratów. Wtedy też powstali Łowcy. Armia ustawiająca się w klasycznym szyku bojowym phâlanko, po kilka rzędów włóczników z tarczami, nie była w stanie oprzeć się atakowi nacierających chaotycznie Berserków. Dopiero w późniejszym etapie wojny zaczęto stosować taktykę partyzancką. Elfy, dzieląc się na oddziały tylko po kilka osób, strzelały do niczego niespodziewających się krasnoludów. Przyniosło to zamierzone skutki i wkrótce został podpisany pokój między rasami. Cesarz Obred Pierwszy, doceniając co partyzanci zrobili dla cesarstwa elfów podczas wojny, nadał im wiele praw i pozwolił na stworzenie gildii pod nazwą „Łowcy”. Zostali strażnikami pokoju, a z czasem strażnikami natury.
            Alan przepiął część chwytaków na tył paska odchodzącego z lewego ramienia, tak aby znalazły się na plecach pod barkiem oraz nad nerkami. Założył uprząż z powrotem i wypróbował jak wychodzi i wchodzi na miejsce łuk. Odchylił lewą rękę z bronią, która bez problemu wskoczyła w chwytaki. Następnie szybkim ruchem lewej ręki sięgnął po nią. Prawą natomiast wyciągnął strzałę, złapał cięciwę, naciągnął ją na drugie ramię łuku, nałożył pocisk i wystrzelił. Zajęło mu to mgnienie oka. Alan uśmiechnął się do siebie. Szybki jak błyskawica – pomyślał z dumą. Ponownie odczepił cięciwę od jednego z ramion i zaczepił łuk na plecach. Następnie sprawdził czy broń na plecach nie przeszkadza mu w poruszaniu się. Gdy stwierdził, że wszystko leży tak jak powinno, postanowił upiec upolowane mięso. Część zjadł, część zachował na później.
            Zaczęło się ściemniać. Elf musiał kierować się teraz do Nimfiej Puszczy, aby zgodnie z zadaniem “przywrócić jej równowagę”. Leżała ona na granicy hrabstwa Djên i hrabstwa Ellain. Było to na północnym-wschodzie państwa elfów. Dzień jazdy od Księżycowej Polany. Muszę w takim razie już ruszać. Alan spojrzał na niebo. Miał bezpośrednio nad sobą Gwiazdozbiór Orła, którego najdalsza gwiazda „dziobu” wskazywała zawsze północ. Zza chmur zaczął prześwitywać księżyc, a gdy jego promienie zaczęły padać na mech w Księżycowym Gaju, zaczął błyskać na zielono. Gdzieniegdzie pojawiały się światełka świetlików. Alan stanął zauroczony tym widokiem. Nagle usłyszał ryk. Spojrzał więc w stronę dźwięku, spodziewając się co zobaczy. To były walczące ze sobą łosie. Nagle Alana olśniło. Przecież będzie dużo szybciej jeśli pojadę na grzbiecie łosia!
            Zaczął powoli do nich podchodzić. Starał się pokazać jak najbardziej uniżoną postawę. Zerwał gałązkę z zielonymi listkami i trzymał ją na odległość ręki. Nagle, jeden z łosi zauważył go i spłoszony, uciekł. Drugi, bardziej waleczny, spojrzał na elfa i nastawił rogi w jego stronę, a następnie zarył kilka razy kopytami ziemię. Alan zbliżał się do łosia który pozostał. Był potężny. Elf zaczął do niego mówić zaklęcia uspokajającym głosem. Łoś zbliżył się do elfa. Wtedy Alan wyciągnął do niego rękę z gałązką. Zwierzę skubnęło kilka z listków. Kandydat na Łowcę wyciągnął powoli drugą rękę i zmierzał nią do karku łosia. Pogłaskał go delikatnie, po czym spróbował go dosiąść. Łoś się wcale nie opierał, uspokojony zaklęciami oraz faktem, że to elf a nie inna rasa próbuje na nim usiąść. Mało tego, gdy Alan zbliżył się do jego boku, specjalnie obniżył grzbiet, żeby przyszły Łowca mógł go bez problemu dosiąść. Dobrze, że uważałem na tych zajęciach z oswajania zwierząt. Po krótkiej chwili zapoznania się, galopowali na północny-wschód.
            Łoś niemal sam prowadził Alana do Nimfiej Puszczy. Dotarli na skraj hrabstwa Djên przed świtem. Czterokopytny towarzysz nie chciał opuścić lasu. Elf więc zeskoczył z niego, zwierzę nie czekało długo i wróciło w głąb swojego domu. Alan patrzył chwilę za nim, aż w końcu ruszył przed siebie. Musiał dotrzeć do Niskoboru. Znalazł drogę i udał się nią do wioski. Dwie godziny po świcie zbliżał się do pierwszych zabudowań.
            Niskobór był zwykłą wioską, pełną drwali i myśliwych. Od strony lasu płynęła mała rzeczka. W wiosce było kilkanaście chałup, studnia, kapliczka i tartak wodny. Alan spojrzał na list od Naczelnego Protektora. Trzecie zadanie brzmiało: Każdy Łowca musi bronić lasu, równowagi i natury – udaj się do Nimfiej Puszczy i przywróć równowagę w jej południowej części, w okolicach Niskoboru. Elf uznał, że najlepiej jeśli od razu skieruje się do chałupy sołtysa i dowie się od niego w czym tkwi problem. Jak można było się spodziewać, była to największa z nich. Po drodze mijał inne elfy a nawet kilku ludzi. Większość z nich to byli mężczyźni, którzy kręcili się bez żadnego konkretnego zajęcia. Dziwne – pomyślał Alan – Powinni przecież gdzieś pracować? W końcu doszedł do chałupy. Zapukał i wszedł do środka, nie czekając na pozwolenie.
            Od razu trafił do wielkiej sieni. Przy stole siedziała rodzina sołtysa, jedząca śniadanie. Sam sołtys, starszy elf, siedział na szczycie stołu. Wstał, gdy zobaczył Alana i od razu zaczął krzyczeć:
- Czego tu chcesz, przybłędo?! Nie nauczyli cię, że nie wchodzi się nieproszonym do domu?!
- Sołtysie, uspokójcie się. Jestem kandydatem na Łowcę – Alan pokazał broszkę - i przybyłem rozwiązać wasz problem.      
- Aaaaaa! To zmienia postać rzeczy! W takim razie, zapraszam do stołu. Opowiem ci w czym problem – Sołtys wskazał wolne miejsce.
- Dziękuję – odpowiedział Alan i dosiadł się do stołu.
- Od czego by tu zacząć... Nasza wioska to spokojne miejsce. Wycinamy drewno w pobliskim lesie i sprzedajemy je wszystkim. Normalny, legalny handel. I było wszystko w porządku. Do poprzedniego miesiąca.
- Co się stało?
- Przyjechały trzy rodziny ludzi. Na początku mieszkańcy się ucieszyli, w końcu nowi sąsiedzi. Nawet nie przeszkadzało nam, że to ludzie. Jest tam przecież jakieś prawo co pozwala nam się osiedlać na terenie naszych sojuszników – powiedział to słowo z przekąsem – a poza tym, jesteśmy bardzo tolerancyjni. Ludzie dobrze harują, chyba mają to we krwi, hehe. Dwóch mężczyzn zatrudniło się do wyrąbywania lasu a jeden do tartaku.
Sołtys na chwilę urwał swoją opowieść. Posmarował chleb miodem i zaczął jeść. Alan czekał chwilę, aż tamten zacznie znowu mówić, ale w końcu nie wytrzymał.
- No ale w czym problem?!
- Spokojnie, Łowco – znowu użył sarkazmu. Z każdą chwilą Alan czuł coraz większą niechęć do niego. Pomyślał, że sołtys jest jednym z tych elfów, które przez duży kontakt z innymi rasami przejęły wiele cech od nich. Niestety w większości tych gorszych. – Już opowiadam. Jak mówiłem, to spokojne miejsce, a ludzie, no cóż... Nie pasują tutaj. Najpierw te ich cholerne dzieciaki zaczęły wszystkich wkurzać. Głośne to i rozwydrzone. Dorośli wkrótce też zaczęli drzeć te swoje paskudne, ludzkie mordy. Mało tego! Chleją alkohol bez umiaru i rozpijają mi całą wioskę. Skąd tyle alkoholu w tak małej wiosce, ja się pytam?
- Panie sołtysie, do rzeczy!
- Jasne. Zaprzestaliśmy wycinki z jakiś tydzień temu. Cholerny ent nas zaatakował.
- Jest pan pewien, że to był ent? - zapytał Alan
- No chodzące i mówiące drzewo, co to może być innego? - odpowiedział pytaniem sołtys.
- Dziwne, entowie na ogół są pokojowo nastawieni. Dopóki nie przekracza się pewnych granic, nie atakują. Nawet podczas wycinki lasu.         
- To wszystko przez tych ludzi, mówię ci. Nie dość, że wkurwiają mieszkańców, to teraz wkurwili enta.
- Całkiem możliwe, ale będę musiał przyjrzeć się dokładniej sprawie. Mam do pana prośbę. Czy mogę odpocząć w pańskim domu? Jestem po całonocnej drodze i przydałoby mi się trochę snu.
- Jasne. W końcu trzeba służyć Łowcy we wszystkim pomocą, nie? Perria, przyszykuj gościowi łóżko!
            Żona sołtysa wstała od stołu i ruszyła do jednego z pokoi. Po chwili wróciła. Sołtys wskazał pokój Alanowi i powiedział, że może tam iść spać. Alan podziękował i udał się na spoczynek. W środku pomieszczenia do którego poszedł, stała mała toaletka, łóżko, szafa i stoliczek. Elf położył swoje rzeczy na podłodze, rozebrał się i wskoczył do łóżka, kładąc nóż myśliwski pod poduszkę. Chwilę później spał jak zabity.
            Obudził się późnym popołudniem. Na stoliku leżały dwa udka z kurczaka, chleb i garniec mleka. Alan zobaczył kota czającego się na jedzenie. Wstał, ubrał się i podszedł do stolika. Zaczął jeść mięso, odrywając kawałki dla kota. Rzucił się on na jedzenie, jakby nie jadł tydzień. Gdy obaj się posilili, Alan wziął swój łuk i kołczan, schował nóż do cholewy buta i wyszedł z pokoju. Kot ruszył za nim, ocierając się o niego. W izbie sołtys siedział przed kominkiem, palił fajkę i szturchał palenisko. Alan podszedł do niego i powiedział od razu:
- Może mi pan powiedzieć, gdzie zostali zaatakowani drwale? Chciałbym tam się udać.
- Jasne. Przejdź kładką przez rzeczkę, trafisz na ścieżkę. Idąc nią trafisz na wyrąbisko. Mieliśmy zamówienie na czarnodrzew, a tam rośnie najładniejszy.    
- Dziękuję, będę się zbierał.  
- Jasne. Pozbędziesz się problemu? - i mrugnął do niego znacząco.
- Nie mogę niczego obiecać.
            Alan, wyszedł z chałupy i skierował się w stronę rzeczki. Wyciągnął łuk zza pleców i nałożył cięciwę na ramiona łuku. Poszedł zgodnie ze wskazówkami sołtysa. Po około pół godziny trafił na wyrąbisko. Wokół były same karcze, a pośrodku stało potężne drzewo. Było kilka razy większe od Alana, miało bardzo grube gałęzie, a pień miało tak potężny, że potrzeba by siedmiu mężczyzn aby go objąć. Elf powoli podszedł do drzewa, rozglądając się na boki. Zaczął się mu przyglądać. Nagle, ponad Alanem otworzyły się oczy. Drzewo spojrzało na niego, niskim głosem zaczęło buczeć i zamachnęło się gałęzią. Alan ledwo uskoczył, cofnął się o parę kroków. Ent powstał, pień na dole rozdwoił się. Zaczął kierować się w stronę elfa, bucząc złowrogo. Zamachnął się jeszcze raz, ale nie trafił Alana. Elf odbiegł kawałek, żeby znaleźć się poza zasięgiem gałęzi enta.
- Czekaj, jestem tu żeby ci pomóc! Jestem Łowcą! - krzyknął Alan.
            Ent się zatrzymał. Znowu zaczął buczeć, teraz jednak nie było w tym nut złości.
- Wybacz, nie rozumiem enciego.
- Pooomóóóc? - powiedział niskim głosem ent.
- Tak, jestem tu, żeby ci pomóc. Powiedz mi, czemu zaatakowałeś drwali?                      
- Chciiieeeć zaaabiiić luuudziiikiii. Luuudziiikiii złeee. Truuuć wooodaaa.
- Drwale zatruli wodę? Gdzie?        
- Rzeeekaaa. Drzeeewaaa choooreee. Drzeeemyyysłaaaw smuuutnyyy.    
- Więc masz na imię Drzemysław? - zapytał Alan. Ent zabuczał zadowolony - Zaprowadziłbyś mnie do zatrutej rzeki, Drzemysławie?           
- Drzeeemyyysłaaaw zaaaprooowaaadziiić – powiedział i ruszył w stronę rzeki. Mimo, iż szedł bardzo powoli, robił wielkie kroki, przez co Alan musiał biec truchtem aby nadążyć za Drzemysławem.Po krótkiej chwili dotarli na miejsce. Ent gałęzią wskazał rzekę i powiedział:
- Truuuciiiznaaa.                    
- Dziękuję, Drzemysławie. Sprawdzę rzekę i poszukam winnych zatrucia.           
- Paaa paaa – odpowiedział ent i zaczął kierować się z powrotem w stronę wyrąbiska.
            Alan podszedł na brzeg rzeki. Piasek miał kolor karminowy, trawa natomiast była zwiędła i czarna. Alan postanowił iść w przeciwnym kierunku biegu rzeki i zobaczyć dokąd doprowadzi go zatrucie. Im był dalej, tym zatrucie sięgało głębiej. Zaczęło dotykać krzaki i drzewa oddalone o kilkanaście stóp od brzegu. Wieczorem dotarł do tartaku. Stwierdził, że trucizna pochodzi właśnie stąd. Podszedł do okna i usłyszał rozmowę w języku wspólnym.
- Uch... Stary, mocny towar!
- No kurwa, raczej! Pędzony na tych ich korzonkach.
- Nie żyjesz naprawdę póki nie strzelisz sobie grzdyla - dźwięk przełykanej cieczy - Naprawdę nie zauważyli, że brakuje im tych roślinek?
- No co ty, znalazłem w lesie dzikie pędy i stamtąd biorę.
- Lenard, ty to masz łeb!       
            Alan spojrzał przez okno. Stało tam trzech mężczyzn, pijących alkohol z butelki. Obok machin tartaku stało jakieś urządzenie z rurkami, kotłami i butelkami. Jeden z mężczyzn pochylał się nad nim i przekręcał kranik. Potem sięgnął do skrzynki, która leżała obok i wyciągnął z niej sporych rozmiarów, białawą roślinę. Wszystko jasne! Oni tu pędzą bimber na mlecznym korzeniu. Idioci! pomyślał Alan. Mleczny korzeń był rośliną, która wspomagała leczenie i gojenie ran. Miała małe łodyżki i drobne, okrągłe liście. Sam korzeń rośliny był duży a po przekrojeniu wypływał z niego biały sok, przypominający mleko. Należało go używać z rozwagą i w małych ilościach, gdyż większa dawka była silnie trująca.
            Mężczyzna przy aparacie wstał, wziął jeden z kotłów i wylał zawartość do rzeki. Alan postanowił działać. Sięgnął po łuk, nałożył strzałę na cięciwę i skierował swoje kroki do drzwi. Otworzył je kopnięciem, naciągnął cięciwę i wymierzył w jednego z mężczyzn. Widział panikę w ich oczach, nie wiedzieli co się dzieje. Jeden z nich opamiętał się i sięgał po nóż. Alan wystrzelił precyzyjnie strzałę i trafiła mężczyznę w rękę.
- Kurwa! Moja ręka!
- Odradzam kolejne głupie pomysły – powiedział Alan w języku wspólnym.
- Skurwysyn przestrzelił mi rękę!
            Jeden z mężczyzn chciał uciekać oknem. Alan błyskawicznie sięgnął po kolejną strzałę, napiął cięciwę i wystrzelił ją. Mężczyzna upadł, miał wbity pocisk w łydkę.
- Aaaaaa! Moja noga!
- Ostrzegałem! – powiedział zdenerwowany Alan.
- Czego chcesz? – powiedział ten, który wylewał zawartość kotła do rzeki. Jako jedyny nie był postrzelony przez Alana. Jeszcze.
- Co wy sobie myślicie? Wioska przyjęła was z otwartymi ramionami. A wy co? Trujecie las, pijecie to świństwo – Alan wskazał na destylator – i macie w dupie wszystkich. Przeklęci ludzie! Myślicie, że jesteście panami świata i wszystko wam wolno!
- Stary, wyluzuj!       
- Zamknij się! - odwarknął Alan. Nawet ranni przestali jęczeć. – Gdyby to ode mnie zależało, dałbym was na pastwę enta.
- Nie, proszę! Mamy rodziny, dzieci…
- Powiedziałem zamknij mordę! Nie zależy ode mnie co się z wami stanie. Wydam was sołtysowi. Pomóżcie mu wstać – wskazał rannego w nogę. Podnieśli go. Alan kazał im wyjść z tartaku, a gdy go minęli, elf podszedł do destylatora, kopnął go, niszcząc sprzęt. Mężczyźni patrzyli z przerażeniem ale nie odezwali się ani słowem. Alan zaprowadził ich przed chatę sołtysa po czym krzyknął:
- Sołtysie! Śpicie?     
            Po krótkiej chwili dało się słyszeć z wewnątrz chałupy:
- Czego o tej porze?!
- Załatwione! - krzyknął Alan.
- Zabiłeś enta? - po chwili z chałupy wyszedł sołtys, ubrany jedynie w bieliznę.
- Nie, dorwałem ludzi, pędzili bimber w tartaku i wylewali odpady do rzeki, które zatruły drzewa i rośliny, co rozgniewało enta.
- Jasne. A co ja mam teraz z nimi zrobić?    
- Reprezentuje pan władze, powinien pan ich osądzić.
- Jaaasne. Zrobię to jutro. Bądź tak dobry i zwiąż ich, czy coś tam.
- Jutro?                      
- Na Leliane! Jutro. Jest już późno, nie chce mi się dzisiaj.
- Ale…
- Żadnych ale. Wracam do chałupy. A ty możesz zabierać się z mojej wioski. Zrobiłeś co trzeba. Zaraz przyniosę twoje rzeczy.
Sołtys wrócił do chałupy zatrzaskując drzwi. Alan nawet nie wiedział co powiedzieć. Był w szoku.     
 - Czego się spodziewałeś, elfie? – powiedział mężczyzna wylewający odpady do rzeki – Że będzie ci dziękował? Obsypie złotem? Sołtys jest niekompetentnym idiotą i hipokrytą, liczy się dla niego tylko jego wygoda. Pomyśl, miał nadzieję, że zabijesz enta i będzie mógł kontynuować wycinkę bez problemu. Albo, że zabijesz nas i elfy przestaną mu truć dupę o tym jacy to jesteśmy źli. A ty sprawiłeś mu dodatkowy problem.  
Po chwili drzwi się uchyliły tylko na tyle, żeby można było przez nie wyrzucić rzeczy, po czym zatrzasnęły się z hukiem.       
- Możesz nas puścić. Mamy tutaj całe rodziny, nigdzie nie uciekniemy. I nie zatrujemy więcej lasu, zniszczyłeś nasz destylator. Jeśli ty nas nie puścisz, zrobi to jutro sołtys. Ewentualnie nas zabije, ale wątpię aby chciał sobie brudzić nami ręce.         
            Alan poczuł, że opada z sił. Czuł, że mężczyzna mówi prawdę i ma rację. Zaczął się zastanawiać, co ma zrobić w tej sytuacji. Nie chcę ich zabijać. Mimo, że zrobili źle, nie są źli. Po prostu głupi. Już ich powstrzymałem, nawet ukarałem, a przecież jestem tylko strażnikiem przyrody i równowagi, nie katem. Dostali nauczkę, to chyba powinno wystarczyć? Czemu nie powiedzieli nam wprost na szkoleniu co robić w takiej sytuacji? No dobra, Alan, spokojnie, po kolei. Kazali nam nie ingerować w społeczności, to jest sprawa dla organów prawa. Mamy dbać o bezpieczeństwo natury, to jest nasz nadrzędny cel. W tym przypadku przyroda została ochroniona, ale czy to wystarczy na przyszłość? Pewnie nie, chociaż może wystraszyli się na tyle, że będą w końcu dbać o las a nie go niszczyć. A nawet jeśli nie, to po mnie przyjdzie kolejny Łowca i poprawi to co spartaczyłem. Chyba... 
- Róbcie co chcecie. Zrobiłem swoje. – powiedział zrezygnowany. Podszedł do drzwi, zabrał swoje rzeczy i ruszył w dalszą drogę.

7 komentarzy:

  1. Już pierwsze co mi się rzuciło w oczy to data 6-17 kwiatu 1124 rok Po Uwolnieniu.
    - bardzo podoba mi się to, że budujesz świat od podstaw.
    Pamiętam święto kwiatów:) tak sądziłam, że tak się to skończy hahha
    Alan zdecydowanie nie fair zachowuje się w stosunku do brata, zawsze jest łatwiej winić kogoś innego za swoje cierpienie, niż stawić czoła prawdzie.
    Fajnie dowiedzieć się jak jest różnica między druidami, a łowcami. gdybym żyła w tym świecie, to byłabym właśnie druidem ( tak znalazłam już miejsce dla siebie w twoim świecie, a co!).
    Taka mi myśl przemknęła: skoro Elf i drzewo są połączeni i współodczuwają siebie na wzajem, to czy Alan nie skrzywdził drzewa ucinając mu gałąź? Wiem, że to na łuk, ale mimo wszytko. Chyba, że takie przycięcie gałęzi nie jest niczym więcej niż obcięcie włosów dla elfa. Proszę o rozwikłanie zagadki.
    Jak przywrócić równowagę puszczy? Przyznam, że fabuła w tym opowiadaniu jest bardzo rozbudowana, to dobrze bo z łatwością można wyobrazić sobie świat i wczuć się w losy bohaterów.
    O, ja , ale go sołtys przywitał :(
    Hmmm, coś mi się nie wydaje, że to ludzi zaburzyli równowagę puszczy, owszem entowie się dziwnie zachowują, ale to raczej uprzedzenia sołtysa do ludzi...
    Aaaaa, a jednak nie to jednak niszczycielska moc ludzi i ich głupoty, jak w realnym świecie, tak i w twoim uniwersum ludzie potrafią wszystko zniszczyc, z egoistycznym pobudek lub zwyklej ignorancji. Ehhh

    Mam wrażenie, że tekst powstał na przestrzeni czasu i początek jest pisany innym stylem, środek inaczej troszeczkę, a koniec już całkiem inaczej. Widać wyraźnie, że styl ci ewoluował, a doświadczenie samo zarysowywało historie.
    O ile na początku jest trochę niedociągnięć, jak częste powtarzanie imienia Alan, czasem gubiłeś przecinki, a zdania były dość krótkie i zwarte ( nie nie jest minusem), to w kolejnych akapitach, zdania były coraz zgrabniejsze, przecinki na miejscu i forma w jakiej pisałeś płynna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, z bratem zachowywał się nie fair, ale chciałem pokazać też, że Alan przez te lata się zmienił (nie najlepiej mi to wyszło, niestety :/ ) Hahaha :D Pewnie, druidzi są super ^^ Co do duchowego drzewa, to gdyby Alan przeprowadził rytuał to faktycznie by odczuwał ucinanie gałęzi jak np. ucinanie palca czy ręki, więc nic przyjemnego. Bardziej zrywanie liści byłoby jak wyrywanie włosów. To jest w sumie dodatkowe zadanie dla Łowców którzy zdecydowali się na przeprowadzenie rytuału - muszą przezywciężyć ból zranienia. A, no i dlatego druidzi tak pilnie strzegą drzew - gdy czują że coś jest z nimi nie tak, wtedy idą sprawdzić las w którym drzewo się znajduje. Jeśli to nic poważnego, to nie ingerują, a jeśli jednak coś poważnego, to używają magii aby ochronić las (nie tylko swoje drzewo). Co ciekawe, działa to też w drugą stronę - jeśli druid choruje, drzewo też to "odczuwa". No i jest jeszcze tak, że drzewo i druid współdzielą się mocą ze sobą i np. mogą wspomóc się przy leczeniu.
      I tak, tekst powstawał na przestrzeni czasu :D Jeśli kiedyś zdecyduję się opublikować Alana i Rubina gdzieś szerzej (albo może nawet gdzieś kiedyś wydać? A co trzeba mieć jakieś marzenia :D) to będę robił ostrą redakcję wcześniejszych rozdziałów ;)

      Usuń
    2. Alan i Rubin to idealna historia na książkę😄 po dokladniejszym wytłumaczeniu zależności między druidami i drzewami, to opowiadanie wciąga mnie Jeszce bardziej

      Usuń
  2. AAAAch, tęskniłam za nimi! ;D Good to see them again! O i Alan, Ty casanovo xd No tak, w koncu elf, tylko wypatrywac kolejki takich Malvin do jego łóżka, chociaz on wydaje się... Wydaje sie ze mu zalezy na tej dziewczynie.

    tą ---> tę

    - Czego tu chcesz? - powiedział opryskliwie do niego <--- tu mam taką małą uwagę, że 'powiedzial' nie pasuje. zapytał, owszem, opryskliwie, jak najbardziej, ale to 'poiweidzial' jest zbyt neutralne

    Nie zobaczymy już go <--- Już go nie zobaczymy / ta iwersja wydaje mi sie bardziej naturalna

    Fragment/scena/y (xd) na cmenatrzu pełne emocji. Zrozumiałych, jeslichodzi o Alana, pewno sa ludzie ktorzy nie sa zwolennikami mordobic, ale ja rozumiem takie emocje. I to, ze trzeba ochlonac, zeby cos przemyslec, zeby cos dotarlo. Naturalnie. Ale troche popracowałabym nad rozpisem tych scen, bo najpier mialam wrazenie, ze Alan dwa razy spotkal brata, a rozumiem, ze pierwsze scena to bylo wspomnienie, ze rocznica odnosila sie ze "ze od smierci'. Niestety terminu rocznica uzywamy tez gdy minelo 20, 50 lat od czegos, nie mowiemy piedzeisiedziocznica, no nie? Dlatego samo to słowo nie dało mi od razu do myslenia, ze to bylo kiedys, zarzysowałabym kontrast troszke bardzeiej.

    Jak zwykle tło jest namalowane precyzyjnie do tego stopnia, że kojarze od razu z mistrzem Tolkienem. Może czasami opis niepotrzebnie rozwleczony (Alan zauwazyl powoz, woznica sie zatrzymal, woznica pyta, Alan odpowiada, woznica kaze wsiasc, bo te sam kierunku, Alan wsiada ---- kiedy w zasadzie mozna bylo domknac jednym zdaniem, że Alana zabrał woźnica, ktory z towarem jechał w tę sama strone. A jesli chciales szczegolowo opisac jak to wygladalo, to raczej zamiast takiego panu wydarzen fajie by sie sprawdzilo troche dialogu, troche opisu, jakies hey łowco gdzie to zmierzacie), ale nie ma wplywu na wlasnie caloksztalt tego swiata, nazy, organizacje, chocby te druiudow i to w jakis sposob wyjasniles dlaczego oni tacy z tymi drezwami zwizani, no bomba. Uwielbiam takie detale, smaczki, swietne.

    miedzioliść <3 o matko ja to wgl naprawde lubie drezwa, moze w przeszlym wsicelniu bylam druidem z dluga biala broda panoramixa... sosny kocham! the pines were roaring! i wgl tak mnie wkurwia ze bez przerwy mi na osiedlu cos wycinaja, autentycznie wkurwia, i tak juz nie ma czym oddychac w miastach, kurwa.
    ok, przemowila moja dusza druida, przepraszam xd
    Niektórzy stolarze umieją poddać je odpowiedniej obróbce, dzięki czemu daje się kształtować jak rozgrzany metal. <--- <333 łaaał. dobry, ciekawy pomysł.

    Na łosiu! Jak Thranduil!

    No enty wyszły z kart Tolkiena, a jednoczesnie podoba mi sie to splszczanie, brzmi tak ze słowianska to wszystko.

    Sołtysa bym kopała po dupie cały dzien i noc. Co za gbur cham burak prostak. Alan mu sprawe rozwiazal a ten kurwa jeszcze jakies muchy w nosie gdzie jakies dziekuje, co by mu chyba lepiej zrobilo jakby sie z entem rozprawil? Co za typ. I tacy ludzie/elfy dochodza do wladzy xd skandal!!! protest!!! gdzie moge pikietowac przeciwno nieumu i sposobowi w jaki traktuje sie łowców?! xd

    Pełen fantastycznego klimatu tekst. Tolkien 2.0

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale Malvina też jest elfką :P I tak, zależy mu na niej, chociaż wcześniej nie myślał o niej w ten sposób, bo zawsze traktował ją jak młodszą siostrę. Taaak, nad gramatyką i stylistką muszę mocno pracować, bo cały czas mi to kuleje (ale w końcu od tego chyba jest blog, żeby uczyć się na swoich błędach, nie? :D ) I nie dziwię się, faktycznie ten fragment na cmentarzu wyszedł mi zamotany... Co do enta, to faktycznie ostrą zrzynka z Tolkiena, ALE nie chciałem też zakłamywać rzeczywistości. Chodzące i gadające drzewo to ent, nie ważne jak inaczej bym go nazwał (myślałem nad drzewcem, drewniakiem lub drzewniakiem, ale nadal przecież byłby to ent). A taka mała ciekawostka - ork to też wymysł Tolkiena :D Zgadzam się całkowicie co do sołtysa, takich ludzi powinno się piętnować a nie dopuszczać do władzy :P Dziękuję bardzo, chociaż Tolkien 2.0 to już trochę za mocno powiedziane :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A gdzie ja napisałam, że Malina nie jest elfka? Xd

      Otóż to, od tego tu jesteśmy, żeby się uczyć od sb.

      Nie no, tu nawet nie chodzi że zrzynka, nie, ent, elf, ork [tak, wiem, że to Tolkiena i jak patrzeć ile wykorzystan tego jest w grach itd to to normalnie wola o pomstę do praw autorskich xd] , to takie nie inne rasy i tak jak z elfami jeszcze można się bawić ile to ma wzrostu, tak z entem nie da się polemizowac. Xd i będę bronić tego 2.0 jeśli chodzi o klimat, czuję się jakbym słuchała opowieści starego przyjaciela.

      Usuń
    2. A nie no, bo tak to zrozumiałem że poleciała na niego, bo jest z innej rasy :P
      No, to jest super w tej grupie że można liczyć na konstruktywną krytykę z zaznaczeniem co dokładnie jest złe, a co dobre <3
      I z orkami zgadzam się i dziwię, że spadkobiercy kompletnie nic z tym nie robili :D
      I dzięki, bardzo mi miło ^^

      Usuń